Nie ma w tym żadnej przesady. Po pierwszym pokazie filmu, zaraz na początku festiwalu, rozeszła się wiadomość, że „Boże ciało” trzeba zobaczyć. Na oficjalnym seansie duża sala Perla, mieszcząca się w Casinie, była wypełniona po brzegi.
Nakręcone według scenariusza Mateusza Pacewicza „Boże ciało” jest historią chłopaka z poprawczaka, który jedzie do pracy w tartaku i gdy w prowincjonalnym miasteczku zostaje przez przypadek wzięty za księdza, podejmuje rękawicę. Przez krótki czas godzi się zastąpić proboszcza, który po cichu idzie na odwyk. To niełatwy film o dzisiejszej Polsce, o jej podziałach i nietolerancji, o wierze i chrześcijańskich wartościach, które mogą objawić się nie tylko za murami Kościoła, o dojrzewaniu i o człowieku, który może swoją postawą zmienić świat. Albo choćby jednego człowieka.
Obraz, którego angielski tytuł brzmi „Corpus Christi”, choć mocno zanurzony w polskich realiach, nie jest hermetyczny. Zebrał świetne recenzje, a Allan Hunter ze „Screen Daily” zapowiada mu sukces zarówno w kraju, jak i za granicą. Co zresztą już się sprawdza, bo „Boże ciało” właśnie pokazywane jest na festiwalu w Toronto, a po weneckiej projekcji dostało zaproszenia na kilkanaście innych przeglądów. Jego premiera azjatycka odbędzie na najważniejszej imprezie filmowej tego kontynentu – w Busan.
Nagroda Europe Cinemas Label powinna mu z kolei pomóc trafić do kin. Oznacza bowiem wsparcie dystrybucyjne we wszystkich europejskich krajach.