Chyba coś z opinii Platona o poetach przetrwało do naszych czasów. Powszechnie uważa się ich za outsiderów, ludzi niepokornych, bo dążących do artystycznej wolności.
Tak. O pozycji poety we współczesnym społeczeństwie najlepiej świadczy fakt, że jest to dziedzina, za którą dostaje się najmniej pieniędzy. To stanowi gwarancję jej niezależności. Niestety, pieniądz gubi wiele gatunków twórczości. Widać to w sztukach plastycznych, które obecnie bardzo się skomercjalizowały. Oczywiście jest wielu wspaniałych malarzy i rzeźbiarzy, ale gdy oglądam to, co jest najczęściej lansowane, ogarnia mnie smutek. Dlatego najchętniej, tak jak moi przyjaciele: Zbigniew Herbert i Zbigniew Bieńkowski, zanurzam się w złotych okresach malarstwa – twórczości malarzy Renesansu zwanych małymi mistrzami holenderskimi. Vermeer, de Hooch, van Ostade opisywali obyczajową stronę życia, malowali ludzi podczas ich zwykłych czynności. Wcześniej malarstwo lub literatura skupiały się na sprawach podniosłych. Holendrzy podnieśli powszedniość do rangi sztuki. Od nich do idei piękna w brzydocie, której w poezji poszukiwał Baudelaire, a van Gogh czy Gauguin w malarstwie, już tylko krok.
Wróćmy do Zbigniewa Herberta. Powszechne wyobrażenie o nim jest takie, że był poetą „obywatelskiej powinności”, moralistą. Sam o sobie pisał w wierszu „Kołatka”: „Moja wyobraźnia to kawałek deski / a za cały instrument / mam drewniany patyk / uderzam w deskę / a ona mi odpowiada / tak-tak / nie-nie”. Jednak czy miał w sobie coś z nieprzewidywalnego artysty, szalonego poety, którego tak obawiał się Platon?
Herbert był człowiekiem niezwykle etycznym, prawym. Ale oczywiście bywał gwałtowny, gdy emocje brały w nim górę.Zastanawiam się, co by myślał w związku z tymi wszystkimi uroczystościami, które są organizowane z okazji Roku Herberta? Chyba nie byłby zadowolony. Dla niego ideałem był człowiek wolny, a przecież wszelkiego rodzaju hołdy i nagrody zniewalają. Dlatego nie sądzę, by czuł się dobrze jako poeta „zatwierdzony przez państwo”. Pewnie trochę by szydził, trochę nie wiedział, jak się zachować – niczym człowiek złapany w pułapkę.
„Dzieło Zbigniewa Herberta przypomina płótno, na którym pierwotnie namalowany obraz jest już niemal niewidoczny spod warstw werniksu nakładanych przez kolejnych konserwatorów. Poezja, a szczególnie ta poezja, źle się czuje jako obiekt muzealnych zabiegów” – pisał Stanisław Barańczak w „Uciekinierze z Utopii”. Czy konkurs dla kompozytorów poświęcony twórczości Herberta podczas festiwalu Probaltica okaże się dla jego poezji ożywczy?
Tak. Ten konkurs może pokazać poezję Herberta z innej strony, uwypuklić jej muzyczność. Z wierszy, które mogłyby zainspirować uczestników do przygotowania na ich podstawie pieśni i kompozycji instrumentalnych, wybrałem trzy: „Apollo i Marsjasz”, „Nike, która się waha” i „Brewiarz”. W każdym z nich Herbert wywołuje pewną obrazowość muzyczną, która daje kompozytorowi ogromne pole do popisu. W „Apollo i Marsjaszu” jest dużo możliwości zmian tonacji, nastroju. Zwłaszcza, gdy Herbert opisuje, jak odarty ze skóry Marsjasz wydaje z siebie krzyk w postaci głoski A. Ciekawi mnie również, jak uczestnicy konkursu zinterpretują „Brewiarz”, który jest pełen wewnętrznego niepokoju. W tym niezwykle osobistym wierszu zawarta jest prośba o wybaczenie świadomie i nieświadomie zadanych krzywd. Pamiętam, że utwór bardzo wzruszył Czesława Miłosza, z którym Herbert był w konflikcie. Po przeczytaniu „Brewiarza” Miłosz zadzwonił do Herberta i dzięki temu nastąpiło pewnego rodzaju „pogodzenie bogów poezji”.