Koktajl polityki i punk rocka

Manu Chao we Wrocławiu. Szaleńcze tempo, dynamiczne aranżacje i fantastyczna reakcja publiczności. Artysta dowiódł, że nie ustaje w muzycznych poszukiwaniach

Aktualizacja: 17.07.2008 02:52 Publikacja: 16.07.2008 18:53

Manu Chao

Manu Chao

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Manu Chao znany ze studyjnych albumów i Manu Chao na scenie to dwaj różni wykonawcy. Pierwszy umiejętnie łączy reggae z rytmami latynoamerykańskimi, drugi doprawia ten muzyczny koktajl ostrym gitarowym graniem. Mieszanka jest piorunująca.

Jego płyty bywają do siebie podobne – nie waha się powtarzać niektórych tematów czy wielokrotnie stosować sprawdzonych efektów. Ale żaden występ Manu nie jest taki sam jak poprzedni. Interpretacje wpisują się w nastrój wieczoru. Mogliśmy się o tym przekonać podczas wtorkowego koncertu na Wyspie Piaskowej we Wrocławiu, chyba najlepszego z trzech, jakie artysta dał dotąd w Polsce. Na scenę wszedł tuż po 21.30. Porwał wszystkich żywiołowymi utworami, jak „Que Paso, Que Paso”, a potem nie pozwolił już opaść emocjom.

Manu Chao upomina się o ofiary przemocy w różnych częściach świata

„Merry Blues” poświęcony Bobowi Marleyowi, jednemu z mistrzów Manu Chao, zabrzmiał zupełnie inaczej niż na krążku „Proxima Estacion Esperanza”. Zespół grał ostro, dynamicznie, z punkrockową pasją. W szybszej wersji usłyszeliśmy również „Rainin’ in Paradize” – największy przebój z ostatniego albumu „La Radiolina”. Manu dał wyraz swym alterglobalistycznym sympatiom. Wykrzyczał sprzeciw wobec deptania praw człowieka w Zairze, Kongu i Palestynie. Na listę miejsc, gdzie wciąż nie sposób normalnie żyć, wpisał – obok Bagdadu – Czeczenię, co od razu dostrzegła publiczność.

Entuzjastycznie przyjęto song „Mr Bobby”, w którym marzenie o sprawiedliwszym świecie zostaje skonfrontowane z doświadczeniem szaleństwa ogarniającego naszą cywilizację. Manu Chao upomina się o ofiary przemocy w różnych częściach świata, zwraca uwagę na tragedię najbiedniejszych regionów Afryki. Krytykuje prezydenta Busha i „dziki kapitalizm” – bierze udział w protestach towarzyszących szczytom G8, opowiada się za opodatkowaniem operacji giełdowych. Nie tylko w sensie artystycznym, ale światopoglądowym nawiązuje do dzieła swego przyjaciela Joego Strummera, lidera legendarnej formacji The Clash.

Zespół Radio Bemba Sound System zwalniał przy takich utworach jak „Bienvenida a Tijuana”, „Clandestino” czy „Minha Galeria”. Refren tego ostatniego natychmiast podchwycili fani. Lider dał im wytchnienie dzięki zaskakującej wersji reggae „Machine Gun”, a potem znów podkręcał tempo. Hiszpańskie rytmy porwały publiczność przy „Rumba de Barcelona”, w którym przywołano ukochane miasto Manu Chao. Artysta jest synem emigrantów z frankistowskiej Hiszpanii, wychował się we Francji. Rodzice utrzymywali kontakty z wieloma uchodźcami politycznymi – m.in. z Ameryki Południowej. W rozmowie z Philippe’em Manche’em muzyk wspominał, że w domu bywało wielu ludzi. Jako czterolatek przesiadywał na kolanach Garcii Marqueza. Po 30 latach spędzonych w Paryżu Manu Chao powrócił do ojczyzny. Tłumaczy, że tylko tam istnieje życie na ulicy, które uwielbia. W Barcelonie założył knajpkę, gdzie przygrywa na gitarze. Zdarza się także, że koncertuje w zaułkach Dzielnicy Gotyckiej. Przed wyruszeniem razem z kolegami z Radio Bemba musi sprawdzić, jak na nowe piosenki reaguje publiczność.

Finał wrocławskiego koncertu należał do „Proxima Estacion Esperanza” – poruszającego songu o nadziei. Manu uważa, że zwłaszcza dziś trudno ją zachować, ale innego wyjścia po prostu nie ma.

Koncert odbył się w ramach festiwalu Wrocław Non Stop

Manu Chao znany ze studyjnych albumów i Manu Chao na scenie to dwaj różni wykonawcy. Pierwszy umiejętnie łączy reggae z rytmami latynoamerykańskimi, drugi doprawia ten muzyczny koktajl ostrym gitarowym graniem. Mieszanka jest piorunująca.

Jego płyty bywają do siebie podobne – nie waha się powtarzać niektórych tematów czy wielokrotnie stosować sprawdzonych efektów. Ale żaden występ Manu nie jest taki sam jak poprzedni. Interpretacje wpisują się w nastrój wieczoru. Mogliśmy się o tym przekonać podczas wtorkowego koncertu na Wyspie Piaskowej we Wrocławiu, chyba najlepszego z trzech, jakie artysta dał dotąd w Polsce. Na scenę wszedł tuż po 21.30. Porwał wszystkich żywiołowymi utworami, jak „Que Paso, Que Paso”, a potem nie pozwolił już opaść emocjom.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
Jubileuszowa Gala French Touch La Belle Vie! w Warszawie
Kultura
Polskie studio Badi Badi stworzyło animację do długo wyczekiwanej w świecie gamingu gry „Frostpunk 2”
Kultura
Nowy system dotacji Ministerstwa Kultury: koniec ingerencji gabinetu politycznego
Kultura
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej za miesiąc, 25 października