Maluch w plecaku i nic na siłę

Z niemowlakiem na rowerze albo na szczytach gór? Młodzi rodzice udowadniają, przede wszystkim sobie, że pojawienie się dziecka nie musi oznaczać końca przygód czy pasji

Publikacja: 22.07.2008 20:08

Piotr Piłaciński z synkiem Maćkiem (w przyczepce) na rowerowych wakacjach na Suwalszczyźnie

Piotr Piłaciński z synkiem Maćkiem (w przyczepce) na rowerowych wakacjach na Suwalszczyźnie

Foto: archiwum prywatne

Przez pięć dni podróżowaliśmy z 11-miesięcznym dzieckiem po Suwalszczyźnie. Transportowaliśmy wszystko, od pieluch po namiot, wyłącznie za pomocą siły mięśni – opowiada Piotr Piłaciński, tata Maćka (dziś czterolatka). – Za transport posłużyły nam rowery, nasz synek przewożony był w specjalnej, mocowanej do roweru przyczepce.

[srodtytul]Polnymi drogami [/srodtytul]

– Przyczepka jest jedną z najdroższych rzeczy w naszym mieszkaniu – mówi ze śmiechem Małgorzata Piłacińska. – Jest wyposażona, jak dobry wózek (na który można ją w każdej chwili przerobić), we wszystkie nowoczesne, przydatne małemu dziecku udogodnienia, zabezpieczenia, amortyzacje, łącznie ze stabilizacją śpiącej główki i kręgosłupa. Maluch może w niej i siedzieć, i leżeć. Nie było z takim podróżowaniem żadnych problemów – wspomina. – W większości poruszaliśmy się drogami bez asfaltu – leśnymi i polnymi. Maciek ani razu nie zaprotestował, nie okazywał niezadowolenia czy zmęczenia.

Dużo trudniejsze okazały się noce pod namiotem.

– Nie rezerwowaliśmy noclegów – mówi Piotr. – Spaliśmy na dziko lub, jeśli było zimno albo padało, w napotkanych po drodze kwaterach agroturystycznych. Pod namiotem mieliśmy ten problem, że synek nie chciał spać w specjalnie uszytym dla niego śpiworku. Całe noce czuwaliśmy, by przykrywać go kocykami, spod których i tak uciekał. Dziś wiem, że należało zamówić dla niego specjalny śpiwór z rękawami, przypominający kombinezon. Wyprawa była jednak na tyle udana, że z przyjemnością powtórzyliśmy wyczyn – byliśmy z Maćkiem rowerami na Bornholmie i na Mazurach Garbatych.

– Oczywiście – wyjaśnia Piłaciński – z pewnością znajdą się teoretycy, którzy stwierdzą, że organizujemy te rowerowe wypady dla siebie, że męczymy biedne dziecko i że ono nic z tego nie ma. Ale to nieprawda. Spędzamy w ten sposób razem mnóstwo czasu, który jest niezwykły – Maciek do dziś wspomina puszczanie latawca podczas licznych przystanków, robienie łuków, puszczanie kaczek na wodzie. Taki czas bez cywilizacji, telewizora i plastikowych zabawek może być niezwykle inspirujący. Nie przypuszczałem nawet, że tyle rzeczy można zrobić pod namiotem w czasie deszczu z jednego spinacza!

[srodtytul]Elastyczność bez planów[/srodtytul]

– Najważniejsze to nie planować długich tras – mówi Małgorzata. – Przemieszczamy się dla nowych widoków, nie dla kilometrów. Maksymalna dzienna trasa z dzieckiem w przyczepce to według nas ok. 30 km. Dla porównania: gdy nie było Maćka, pokonywaliśmy w ciągu dnia odcinki 80-kilometrowe, ale nie o sportowe wyczyny tu chodzi.

Podobną zasadę podczas aktywnego wypoczynku z dziećmi wyznają Marta i Jan Białostoccy, rodzice sześcioletniego Bartka i trzyletniej Matyldy. Gdy Bartek miał półtora roku, zabrali go na spływ. Podobało mu się. Od tamtego czasu regularnie spędzają z dziećmi wolny czas na kajakach. Ich biwaki i urlopy nie różnią się szczególnie od tych przed pojawieniem się dzieci. Teraz tylko rzeki wybierajinne – płytkie, spokojne, bezpieczne.

Pierwszą rzeką Bartka była Czarna Hańcza, Matyldy – podwarszawski Liwiec. – Nasze wspólne pływanie polega na tym, że ja wiosłuję, a Marta pilnuje dzieci – mówi Jan Białostocki. – Maluchy siedzą razem z nami (zawsze w kapokach; niektóre kajaki i kanoe są nawet wyposażone w specjalne siedziska dla dzieci umieszczone bezpośrednio przed siedziskami dla dorosłych) i są zachwycone. Bawi je przebieranie wody palcami, wyławianie lilii czy śledzenie niebieskiego zimorodka. Zupełne maluszki oczywiście na takie bodźce nie reagują. Im do szczęścia wystarczy obecność mamy – nieistotne, czy w domowym fotelu czy w kajaku.

– Najważniejsza zasada – wyjaśnia Jan – jaką kierujemy się podczas spływów z malcami, to "nic na siłę". – Jeśli dzieciom się nie podoba, jest zimno i pada, możemy skrócić wyjazd i wrócić do domu lub zatrzymać się na parę dni w hotelu czy gospodarstwie agroturystycznym. Podczas wakacji z dziećmi najlepszym planem jest bowiem brak planu. Dobra organizacja i elastyczność jednocześnie są lepszym gwarantem udanej zabawy niż dobra pogoda.

[srodtytul]Do nosidła i na szlak[/srodtytul]

– Mam wrażenie, że po górach chodzę od zawsze – mówi "Rz" Anna Kasprzyk z Krakowa (łapiemy ją w Alpach w Niemczech, właśnie wędruje tam z dziećmi). – Gdy poznałam męża, razem przemierzaliśmy górskie szlaki, doliny, chodziliśmy wzdłuż rzek i jezior, po osypujących się wydmach. A kiedy na świecie pojawiła się Paulinka, chcieliśmy jej to wszystko pokazać – salamandry, rozpryskujące się na lodowcowych głazach wodospady. Chcieliśmy, by usłyszała ciszę w lesie. Tylko jak i kiedy właściwie wyruszyć z małym dzieckiem na szlak? Jak będzie miało rok, dwa, trzy lata czy jeszcze później?

– Idealne na te rozterki – opowiada Anna – okazało się niedostępne wtedy w Polsce specjalne nosidło dla dzieci. Konstrukcją przypomina plecak ze stelażem. Jest zaprojektowane tak, by kręgosłup był maksymalnie wyprostowany i amortyzowany. Zaopatrzone jest w specjalny, nieprzemakalny kaptur i wiele innych udogodnień. Można nosić w nim dziecko od momentu, gdy potrafi samodzielnie siedzieć, czyli od ok. szóstego miesiąca życia.

– Używaliśmy nosidła nawet wówczas, gdy Paulina skończyła już cztery lata: kiedy była zmęczona lub nie miała ochoty iść dalej, lądowała w nim na plecach taty. Miejsca ustępowała jej młodsza siostra Nadia, którą przekładałam do specjalnej chusty – opowiada Anna Kasprzyk i dodaje: – Miłośnicy gór niech się jednak nie łudzą, że małe dzieci w nosidle będą się zachwycać krajobrazami. One mimo wszystko najlepiej czują się z nosem przy ziemi. Robaki, kamyki w ciapy czy patyki wrzucane do strumienia – to przez pierwsze lata życia bawi je najbardziej. Dlatego przystanki na trasie muszą być częste, nawet gdy nie czuje się zmęczenia, a wycieczki krótkie.

Kasprzykowie, uprawiając wspinaczki, nie wędrując od schroniska do schroniska, ale zawsze posiadają tzw. bazę wypadową, z której wybierają się w trasę na kilka godzin, każdego dnia w innym kierunku. Czy kiedykolwiek przydarzyło im się coś niedobrego na szlaku? – Nie przypominam sobie takiej sytuacji – mówi Anna. – Zawsze jest z nami spokój. A za nim idzie relaks.

[ramka]Ciekawe trasy rowerowe Piłacińskich

[link=http://www.koloroweru.pl]www.koloroweru.pl[/mail][/ramka]

Przez pięć dni podróżowaliśmy z 11-miesięcznym dzieckiem po Suwalszczyźnie. Transportowaliśmy wszystko, od pieluch po namiot, wyłącznie za pomocą siły mięśni – opowiada Piotr Piłaciński, tata Maćka (dziś czterolatka). – Za transport posłużyły nam rowery, nasz synek przewożony był w specjalnej, mocowanej do roweru przyczepce.

[srodtytul]Polnymi drogami [/srodtytul]

Pozostało 94% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
MICAS - pierwsze Muzeum Sztuki Współczesnej na Malcie
Kultura
Koreanka Han Kang laureatką literackiego Nobla. Wiele łączy ją z Polską
Kultura
Holandia: Dzieło sztuki wylądowało w koszu. Pomylono je ze śmieciami
Sztuka
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie coraz bliżej