[b]Pisanie powieści zbiegło się z powstaniem portalu Nasza-Klasa.pl. Czy zaskoczyła panią ta zbieżność i masowa próba powrotu do szkolnej przeszłości, nawiązania zerwanych przyjaźni?[/b]
Nie, to przypadek, ja po prostu cały czas mam niezałatwione sprawy z dzieciństwem i potrzebę – choćby fikcyjnego – kontaktu z rówieśnikami z tamtych czasów. Chemia kolegów z podwórka jest niepowtarzalna i to jest naprawdę fascynujące pytanie, czy przetrwała, czy też nie mamy sobie nic do powiedzenia. Jesteśmy narodem bardzo podzielonym, choćby przez polityczne poglądy, więc dziś koleżanka z podwórka może okazać się kimś zdumiewająco obcym. A może nie? Może podwórko łączy ponad wszystko? Tak naprawdę ludzie, którzy znają się z dzieciństwa, wiedzą o sobie najwięcej. Może ta książka powstała również dlatego, że przyszedł czas, kiedy moje pokolenie zaczęło przeżywać odchodzenie rodziców. Takie doświadczenie dotyka koleżankę mojej bohaterki, co sprawia, że odnawiają ze sobą kontakt.
[b]Bo w ten sposób można ożywić czas, kiedy żyli rodzice?[/b]
Zaspokoić potrzebę bycia z kimś, kto też pamięta magię dzieciństwa. To jest szczególnie ważne dla jedynaków, takich jak ja – Marianna, czyli bohaterka mojej książki, która wymyśla sobie brata, żeby przetrwać w podwórkowej rzeczywistości i ten brat już nigdy nie znika z jej życia. Bez rodzeństwa o wiele trudniej doświadczać przemijania.
[b]Czy książka odnowiła wspomnienia z Ochoty?[/b]
Tak. Tam rzeczywiście w latach 60. zamordowano kwiaciarkę. To była kobieta, którą widywałam bardzo często – wtedy nie mieliśmy codziennych doniesień o przestępstwach, oficjalnie mało co wiedziało się o prawdziwym życiu ulicy, więc ta jej śmierć była dla mnie szokiem, o którym nie umiem zapomnieć, a w mojej powieści staje się osią całej zagadki. Ta budka z kwiatami jest na Ochocie do dziś. Prawdziwym miejscem jest też kawiarnia Halinka i moje podwórko, ale ta powieść to nie jest przewodnik po mojej dzielnicy. Ochota z mojej książki jest trochę przeinaczona. Chodziło mi raczej o zostawienie śladu po ulicy PRL, po tym życiu w kolejkach, przed pustymi sklepami, po bieganinie za towarem i po emocjach, które mogły wywołać np. czajniki z gwizdkiem. To z jednej strony było zabawne, ale z drugiej – komuna rozbudziła w nas instynkty, które mogły zagrażać życiu. W mojej książce stary człowiek, powstaniec warszawski, ginie w kolejce po karpia. Naprawdę widziałam taką śmierć.