To efekt sentymentu czy tego, że nowoczesnej muzyce czegoś brakuje?
Wracamy z piosenkami, które przeszły próbę czasu, niosą wspomnienia, ludziom kręci się od nich łza w oku. Po drugie – z czasem i doświadczeniem zyskaliśmy dystans do siebie: teraz czujemy się na scenie swobodnie, ale też się nie oszczędzamy. Poza tym lata 70. były niezwykłym czasem dla sztuki w ogóle. Stanowiły kopalnię fantastycznych pomysłów. Nie trzeba daleko szukać – widać to choćby w modzie. Sklepy są pełne sukienek, jakie kiedyś nosiłam. Niektóre nawet zachowałam: tę w czarno-białe paski z Sopotu z 1974 r. i tę dżinsową, w której grałam w filmie "Motylem jestem".
I wystarczy wrócić do kostiumu sprzed lat, by zadowolić słuchaczy?
Dzisiaj jestem innym człowiekiem. Nad nową płytą pracowałam z młodymi muzykami. Lubię eksperymenty i nie boli mnie, że ludzie w wieku mojej córki mówią mi, jak śpiewać. Mam szacunek do ich dokonań i wiedzy. Choć czasem wydaje mi się, że w nowej muzyce obowiązuje zasada "im dziwniej, tym lepiej". Niewątpliwie kiedyś łatwiej było zyskać wsparcie fachowców i w ogóle coś nagrać. Jeśli się należało do grupy popularnych piosenkarzy, wystarczyło przynieść do radia nuty i tekst, zaraz znajdował się aranżer i pieniądze na nagranie. A piosenka wcale nie musiała trafić na płytę, nie musiała się opłacać, mogła po prostu być. Teraz potrzebny jest wydawca, który zechce lansować utwór, licząc na zwrot kosztów promocji.