Reklama

Po szaleństwach pianistów

Filharmonia Narodowa w weekend oficjalnie zakończyła sezon. Ostatni koncert nie był jednak podsumowaniem minionych miesięcy – bardziej zapowiadał, co czeka publiczność po wakacjach.

Publikacja: 31.05.2010 19:30

Jacek Marczyński

Jacek Marczyński

Foto: Życie Warszawy

Co tu zresztą podsumowywać, gdy jesteśmy w połowie roku Chopinowskiego. Filharmonia Narodowa włączyła się w rocznicowe obchody i kilkoma swoimi wydarzeniami przebiła innych. To z jej orkiestrą zagrał w Warszawie Lang Lang, to ona urządziła recitale Andrasa Schiffa czy Nikolai Demidenki.

A na wieczór z koncertami Chopina i Schumanna zaprosiła Larsa Vogta. W moim rankingu pianistów, których słuchaliśmy w 2010 r. w chopinowskich koncertach, niemiecki muzyk zajmuje pozycję bardzo wysoką, tuż po Jewgieniju Kissinie, Lang Langu i Januszu Olejniczaku.

Ta klasyfikacja może się zmienić, bo czeka nas sierpniowy festiwal „Chopin i jego Europa”, a w październiku wybuchnie szaleństwo związane z konkursem chopinowskim. Potem jednak życie muzyczne wróci do normy. Szykują się miesiące skromniejsze i bez tylu gwiazd, na które dzięki 200. rocznicy urodzin Fryderyka znalazły się pieniądze. Chcę jednak wierzyć, że przyszły sezon będzie nie mniej ciekawy.

Znany jest już jego program. Tym razem nie słynni soliści mają przyciągać słuchaczy, lecz wielkie dzieła symfoniczne: zarówno te romantyczne, jak i skomponowane w XX w. i w obecnym stuleciu. Będzie więcej Brucknera, Mahlera, Francka czy Liszta, a także Strawińskiego, Szostakowicza, Nielsena, Pärta i Mykietyna.

To ambitny plan nie tylko dlatego, że nieco inne są gusty warszawskiej publiczności. Przede wszystkim jednak wymaga bardzo dobrej orkiestry, nasza zaś bywa kapryśna i zmienna. Potrafi jednak czasem oczarować. I tak właśnie było na zakończenie sezonu, gdy z Jerzym Semkowem zagrała VIII Symfonię Antona Brucknera.

Reklama
Reklama

Mistrz Semkow wie, jak wielkie dzieła utrzymać w ryzach formy. Pod jego batutą muzyka Brucknera – wielowątkowa oraz często pogmatwana – stała się klarowna i dramaturgicznie wciągająca. Piękne były bogactwo muzycznych planów oraz stereofoniczna wręcz przestrzenność niezacierająca poszczególnych detali. A orkiestra udowodniła, że potrafi grać urzekającym, miękkim dźwiękiem zarówno w piano, jak i w forte. Gdyby jeszcze słynnemu Adagiu Brucknera dyrygent dodał więcej mistycznej aury, satysfakcja byłaby całkowita.

Mam nadzieję, że takiej orkiestry FN będziemy słuchać w następnym sezonie. A jeśli ktoś tęskni za gwiazdami, może wybrać koncerty z Elisabeth Leonskają, Louisem Lourtie czy Piotrem Anderszewskim. W maju 2011 r. jest zaś szansa na spotkanie ze wspaniałą Cecilią Bartoli.

Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama