Tytułowego Kaczego Dołu już nie ma. Ucywilizował się i zmienił nazwę na Międzylesie. Pozostałe dwie trasy to: Warszawa – Wilanów i Warszawa – Marki. Istniały zaledwie przez trzy lata.
Kolejka do Kaczego Dołu jest o tyle interesująca, że funkcjonowała przez jedną trzecią „stulecia motoryzacji“ i nie zmieniła napędu. Wagoniki ciągnęła para koni rozwijająca zabójczą prędkość, a pokonująca całą trasę długości około 7 km w 40 minut. Ktoś powie – to na co ona komu była? Zamiast odpowiedzi niech przejdzie się dawnym nasypem – same piachy, w których grzązł każdy powóz. A koniom znacznie lżej było ciągnąć wagony po stalowych szynach.
(...)
[srodtytul]Szyny szerokie, szyny wąskie[/srodtytul]
Konne, podwarszawskie kolejki miały 80-centymetrowy rozstaw szyn, podczas gdy miejskie tory tramwajowe i zwykłe kolejowe były prawie dwa razy szersze. To nieco zaskakujące, że tramwaj miejski miał „poważne“ torowisko, a kolejka ciągnięta przez parowozy – wąskie. Ale taka była kalkulacja ekonomiczna.