W piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej stare utwory odmłodniały i – co tu ukrywać – stały się bardziej interesujące. Wszystko za sprawą niemieckiej orkiestry z Baden-Baden, jej francuskiego szefa Sylvaina Cambrelinga i polskiego solisty Piotra Anderszewskiego.
Przyjazd pianisty zmobilizował jego licznych fanów, którzy zgotowali mu entuzjastyczną owację. Całkiem zasłużenie, bo „Symfonia koncertująca” Szymanowskiego, w której zagrał solową partię, dzięki niemu zyskała nowe życie.
Ten utwór znamy z dziesiątek wykonań, ale Anderszewski nadał mu nowe brzmienie od początkowych taktów pierwszego tematu. Zagrał je delikatnie, ale dźwiękiem mrocznym, wręcz niepokojącym. Potem nie zawahał się poszatkować narracji na drobniejsze cząstki, a muzyka nabrała energetycznego, momentami wręcz dzikiego charakteru. Była to jednak interpretacja spójna i zakończona porywającym finałem.
Za gorące przyjęcie Piotr Anderszewski zrewanżował się fragmentem suity Bacha i tańcem Bartoka. Obok Szymanowskiego to jego ulubieni kompozytorzy, ich muzykę potrafi grać fascynująco.
Reszta wieczoru należała już do artystów z Baden-Baden. Można powiedzieć, że to zespół z niemieckiej prowincji, ale chciałoby się mieć tej klasy orkiestrę w najważniejszych polskich miastach.