UOKiK testuje jedzenie

Ile jest czekolady w czekoladowym zajączku, masła w maśle i prawdy na etykietach, sprawdzał UOKiK

Publikacja: 16.04.2011 01:02

UOKiK testuje jedzenie

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

„Warunki niezbędne, by wyrobić prawdziwą staropolską babę: trzeba mieć mąkę, wodę, mleko, kopę jaj i dwie czyste dziewki kuchenne". I tu uwaga: producent może sprzedawać nam babkę, afiszując się taką recepturą, o ile udowodni, że receptura jest prawdziwa i faktycznie staropolska, ma do niej prawa i wypieka ściśle według tego przepisu. Jeśli nie – to masz babo placek!

Konserwanty księcia Sapiehy

Producencka licentia poetica oszukuje nas i możemy poskarżyć się na to do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Z tego powodu na wielkanocnym stole nie zobaczymy niektórych rarytasów znanej ze staropolskich specjałów marki Kredens Krakowski. Producent nie umiał udowodnić inspektorom Inspekcji Handlowej, skąd wytrzasnął przepis na pasztet hrabiny Potockiej. Wymyślone arystokratyczne korzenie mają również szyneczki arcyksięcia Ferdynanda. Nie udowodniono, że przepisy na nie pochodzą z dawnych lat.

Kontrolerów oburzył też inny fakt. Strona internetowa informowała, że „wędliny według przepisów pana Chachlowskiego nie zawierają konserwantów". Tymczasem wykazy składników na etykietach tych wędlin zawierały syntetyczne substancje dodatkowe, takie jak konserwujący azotyn sodu (w przypadku parówek kawalerskich i kiełbasy księcia Sapiehy z Krasiczyna) czy wzmacniacz smaku, czyli glutaminian sodu i przeciwutleniacz – izoaskorbinian (w szyneczkach arcyksięcia Ferdynanda). – Nie chodzi o to, że wyroby te są niesmaczne bądź niezdrowe, ale o to, że mówi się nieprawdę na ich temat – podsumował interwencję Marek Jasiński, małopolski wojewódzki inspektor IH. – Podobnie nieuczciwe jest, gdy z oczywistych cech produktu robi się wyróżniającą go zaletę. Tak było w przypadku masła z Oleśna, które reklamowało się jako „100 procent masła w maśle". Tymczasem jest to charakterystyczne dla wszystkich produktów tego typu, bo gdy masło posiada domieszkę tłuszczów roślinnych, to już nie ma prawa nazywać się masłem – dodał.

Bywa, że producenci oszukują nie wprost, podszywając się pod inne uznane produkty. Wielu produkuje kiełbasę lisiecką drobiową. Tymczasem nazwa „lisiecka" jest zastrzeżona, może być tylko wieprzowa i wyrabiana jest wyłącznie w okolicach Liszek i Czerniakowa.

Przekraczane limity

Inspektorzy handlowi przed świętami otrzymali z UOKiK zlecenie, by skontrolować produkty spożywcze, sprawdzając m.in. ich jakość i oznakowanie. Niczym detektywi, a nawet dociekliwi historycy (w przypadku pasztetu hrabiny Potockiej...) pochylili się nad tym, co może się znaleźć na wielkanocnym stole. Pod lupę wzięto oczywiście jajko.

„Fatalne jaja!" można by zawołać za Bułhakowem, ale jakkolwiek zabawnie to brzmi, tu sprawa jaj jest poważna. – Przebadaliśmy kilkaset partii jaj i na wyniki kontroli patrzymy z ogromnym niepokojem – mówiła z powagą na twarzy podczas konferencji dotyczącej raportu Małgorzata Kozak, wiceprezes UOKiK. Podczas kontroli zakwestionowano ponad 40 procent partii. Większość ze względu na niewłaściwe oznakowanie. Często na przykład przy podawaniu klasy wagowej producent opieczętowuje opakowanie znakiem XL, podczas gdy w rzeczywistości w opakowaniu są jaja mniejsze, odpowiadające klasie L, a nawet M. W błąd co do metody chowu kur wprowadzają też ilustracje. Często mamy do czynienia z rysunkiem kury spacerującej po trawie, co sugeruje chów na wolnym wybiegu, podczas gdy jest to chów klatkowy, na co wskazuje cyfra „3" na skorupce. Kupując jajka, powinniśmy znaleźć na każdej skorupce kod producenta, a w nim kod państwa (np. PL dla Polski) i oznaczenie metody chowu: 0 – to chów ekologiczny, 1 – na wolnym wybiegu, 2 – ściółkowy, 3 – klatkowy. Na opakowaniu są zazwyczaj informacje o klasie wagowej i dacie minimalnej trwałości. Klasa A nie jest zaletą danych jaj, bo wszystkie przeznaczane dla indywidualnego konsumenta jaja są klasy A.

Zdawałoby się, że określenie „wyroby czekoladopodobne" odeszło do lamusa. Tymczasem w co czwartym wyrobie czekoladowym, typu wielkanocny zajączek, stwierdzono jakieś nieprawidłowości. Według obowiązujących norm i przepisów czekolada to produkt składający się z miazgi kakaowej, kakao, tłuszczu kakaowego i cukrów. By się nazywać czekoladą, musi mieć jednak przede wszystkim nie mniej niż 35 proc. suchej masy kakaowej. Wyjątkiem jest tu czekolada mleczna, która zawiera mleko lub produkty mleczne i może mieć minimum 25 proc. suchej masy kakaowej (oraz minimum 3,5 proc. tłuszczu mlecznego). Nie zawsze tak bywa. Poza tym przekraczane są limity dozwolonych tłuszczów roślinnych (prawo dopuszcza taką możliwość, ale w ilości nie większej niż 5 proc.), a zaniżana jest ilość orzechów i rodzynek (tzn. jest na ogół mniejsza niż deklarowana).

Lajtowy majonez

W zadziwienie wprawiały inspektorów detektywów czekolady „light". I w ogóle wyroby typu light. Bo co to jest light? Określenia typu „niska zawartość tłuszczu" czy „bez dodatku cukrów" są bez wątpienia oświadczeniami żywieniowymi producenta. I jeśli producent wskazuje, że wytwarzany przez niego produkt jest light z uwagi na niższą zawartość tłuszczu, cukru czy innego składnika, to powinno być go o co najmniej 30 procent mniej niż w wyrobach „nie light". Inspektorzy radzą jednak, by przed zakupem sprawdzić faktyczną wartość odżywczą, zwłaszcza jeśli ktoś jest na diecie. Często bowiem okazuje się, że jogurt smakowy o obniżonej zawartości tłuszczu zawiera duże ilości węglowodanów (cukrów), a majonez light zamiast oleju – konserwanty.

Coraz mniejszym problemem są w sklepach przeterminowane produkty. W latach 90. było ich około 30 procent, dziś popsutych i nieświeżych jest kilkanaście procent. Rekordzistami są niestety czekolady. Inspektorom z Mazowieckiego wpadła w ręce przeterminowana o ponad 228 dni. Zdarzały się też przeterminowane o kilka miesięcy aromaty do ciast, barwniki i przyprawy. A sondy wśród konsumentów pokazują, że przy tego typu produktach rzadko zwracamy uwagę na termin zdatności do spożycia.  Inna ciekawostka: czy jest jakaś różnica pomiędzy sformułowaniami „najlepiej spożyć przed..." i „należy spożyć do..."? Otóż jest.

– To pierwsze pozwala na elastyczne potraktowanie daty na opakowaniu. Jest datą minimalnej trwałości. Czyli jeśli produkt jest dobrze przechowywany, zjedzenie go dwa dni po terminie nie zaszkodzi – wyjaśnia Małgorzata Kozak.

Sformułowanie drugie jest ostateczne. Tu trzeba „spożyć do...", a później to już na własne ryzyko.

Żywność można reklamować: w ciągu trzech dni od otwarcia opakowania bądź od dnia sprzedaży w przypadku towaru sprzedawanego luzem. Można zgłaszać też uwagi do Inspekcji Handlowej i UOKiK (www.uokik.gov.pl)

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"