Wielu kojarzy squasha ze sceną w kultowym dla białych kołnierzyków filmie „Wall Street". Michael Douglas jako rekin finansjery Gordon Gekko toczy na korcie zacięty bój z aspirującym do świata przepychu i luksusu Budem Foxem (Charlie Sheen). W tym przypadku squash był symbolem statusu i wydawało się, że każdy, kto nie jeździ limuzyną z szoferem albo co najmniej wypasionym jeepem, na tę grę decydować się nie powinien.
Jednak od lat 80. XX wieku wiele się zmieniło. I choć dziś wciąż nie jest to rozrywka masowa, to jednak gra w squasha wielu ludzi, których moglibyśmy nazwać przeciętnymi Kowalskimi.
Piłka w krzaki nie poleci
– Squasha odkryłem ze dwa lata temu. Kolega mnie namówił i zagraliśmy. Ale on był dużo lepszy, wygrał zbyt łatwo i nie miał żadnej zabawy. Dlatego więcej nie chciał się ze mną spotykać na korcie – śmieje się Rafał Sieradzki, który pracuje jako freelancer przygotowujący teksty reklamowe. – Wciągnąłem więc moich kolegów i grywam co najmniej raz w tygodniu.
Co mu się podoba w tej grze?
– Można się naprawdę zmęczyć. Po godzinie jestem cały mokry, a ja lubię sporty aerobowe – wyjaśnia.
To, że squashem łatwo się zarazić, potwierdza Paweł Szostek, dyrektor turnieju na odbywających się w ubiegłym tygodniu w centrum handlowym Blue City Indywidualnych Mistrzostwach Europy.