Reklama
Rozwiń

Watch the Throne płyta Kanyego Westa i Jaya-Z

„Watch the Throne” to album roku. Pobił już rekord sprzedaży w Internecie

Publikacja: 17.08.2011 00:56

Współpraca Jaya-Z (z lewej) z Kanye Westem jest najważniejszym porozumieniem w historii hip-hopu

Współpraca Jaya-Z (z lewej) z Kanye Westem jest najważniejszym porozumieniem w historii hip-hopu

Foto: AP

Duetu Jaya-Z i Kanye Westa nie da się porównać z żadną muzyczną współpracą – nawet rockowe supergrupy nie wytwarzały takiej atmosfery sukcesu i prestiżu jak tych dwóch narcystycznych, piekielnie utalentowanych i świadomych swoich wpływów mężczyzn. Gdy Jay-Z, król rymów i najbogatszy raper świata, spotyka się z Kanye Westem, władcą hiphopowych bitów, mamy do czynienia z partnerstwem na najwyższym szczeblu.

Oglądamy coś na kształt politycznego sojuszu zwaśnionych niegdyś środowisk. W dawnych latach 90. raperzy byli gangsterami i pilnowali swoich terytoriów, a reprezentantów innych dzielnic, miast i szkół hip-hopu traktowali jak wrogów. Ostre wersy stały się metaforą ciosów i kul przeznaczonych dla rywali.

Były nowojorski diler

Jay-Z oraz wychowany przez wykładowczynię chicagowskiego uniwersytetu Kanye nie są kumplami z ulicy, którzy wpadli do studia na bezpretensjonalne nagranie w dżinsach. Są rekinami biznesu, noszą ubrania własnych marek odzieżowych. Towarzyszą im aura ekskluzywności, zapach wielkich pieniędzy i bąbelki szampana. Ta fanfaronada byłaby nie na miejscu, gdyby nie fakt, że każdy ich wspólny utwór to szczere złoto.

Królowie są samotni

Za otwierający płytę „No Church in the Wild" można płacić w tonach. Narasta potężny bit, który w połączeniu z rymami Westa tworzy ponury pejzaż. Z kilku dźwięków i paru słów powstaje przejmujący obraz moralnej otchłani – świata, w którym między motłochem, królem a Bogiem nie ma połączenia. Nie ma religii ani etyki, bo wszystko jest dozwolone. Nie ma granic ani zakorzenienia w rzeczywistości. „Nie ma kościoła na pustkowiu". West i

Jay-Z są na szczycie od dawna i wiedzą, że panuje tam dojmująca pustka. Kilkadziesiąt minut później, w „Welcome to the Jungle" osamotnienie powraca. Kanye, który w „No Church..." deklarował się jako niewierzący, teraz wyznaje: „Modlę się, a wszystko straciłem". Jay rysuje autoportret człowieka uwięzionego w chwili triumfu, pozbawionego uśmiechu, leczącego ból szampanem i trawką. „Gdzie jest prasa, gdzie prezydent? Albo nie wiedzą, albo nie obchodzi ich, że jestem w depresji". Poruszające słowa, zwłaszcza kilka tygodni po śmierci Amy Winehouse.

Obaj raperzy nie porzucili zobowiązań wobec „swoich ludzi". W kilku utworach dają drastyczny opis położenia Afroamerykanów. West lubi używać wielkich słów, „Who Gon Stop Me" zaczyna od kontrowersyjnego porównania: „To jak Holokaust, miliony naszych straconych". W „Murder to Excellence" precyzyjniej opisuje rasową autodestrukcję, przemoc wśród czarnoskórych: „Czuję ból mojego miasta. 314 żołnierzy zginęło w Iraku, 509 zginęło w Chicago". Każe się zatrzymać, przedefiniować emancypacyjne hasło „Black Power". I wyzywająco pyta: „Czy to już ludobójstwo?". Jay-Z maluje inną stronę medalu: opowiada o finansowym sukcesie i czerni, która stała się kolorem luksusu.

Miękkie serca

Jest na tej płycie wiele ostrych tekstów, które rozbudzą krytyków wulgarnego i seksistowskiego rapu. Ale dwaj twardzi gracze mają też miękkie serca. „Made It in America", to ich odpowiedź na amerykański hymn „Star Spangled Banner" – sentymentalna litania do „męczenników", m.in. pastora Kinga i Malcolma-X, którzy zginęli za sprawę Afroamerykanów. Pół wieku po ich śmierci West i Jay mówią wciąż zadziwieni: „Słodki Jezu, udało nam się w Ameryce". Chcieliby po sobie coś zostawić, dlatego w łagodnej  „New Day" śpiewają do swoich nienarodzonych synów.

Ale chcą też świętować, więc do przebojowej „Lift Off" zaprosili Beyoncé. Wielka trójka w świetnej, dynamicznej piosence odlatuje w kosmos. Napięcie kompozycji rośnie wraz z odliczaniem, ale gdy rakieta startuje, głos Beyoncé łagodnieje. Teraz – wśród gwiazd – jest u siebie. W kilku utworach Jay i Kanye pławią się w miłości własnej, szastając nazwami drogich marek i nazwiskami malarzy, których obrazy mają w domu. Ich samouwielbienie bywa męczące, ale przecież to ono doprowadziło ich na szczyt.

Trudno winić za manię wielkości mężczyzn, którzy zdobyli wszystko. Wspólny album „Watch the Throne" to dla nich, i dla hip-hopu, sprawa dużego kalibru. Fenomenalni muzycy połączyli siły, by umocnić pozycję liderów na raperskiej giełdzie, ale także, by poprawić notowania całego gatunku.

Komercjalizacja rapu u progu XXI wieku doprowadziła do znużenia – wszystkie popowe gwiazdy zatrudniały producentów hip-hopu, eksploatując  charakterystyczne dla tej muzyki motywy. W pogoni za popularnością i fortunami raperzy porzucili najważniejsze: doskonalenie warsztatu i ducha rywalizacji, który sprawiał, że przez 30 lat była to najbardziej ekscytująca gałąź muzyki.

Jay-Z i West angażują wszystkie swoje talenty, bo nie chcą być samotni na szczycie – pragną widzieć w dole tłumy raperów idących w ich ślady.

 

Watch the Throne; Jay-Z & Kanye West; Universal Music CD 2011

Duetu Jaya-Z i Kanye Westa nie da się porównać z żadną muzyczną współpracą – nawet rockowe supergrupy nie wytwarzały takiej atmosfery sukcesu i prestiżu jak tych dwóch narcystycznych, piekielnie utalentowanych i świadomych swoich wpływów mężczyzn. Gdy Jay-Z, król rymów i najbogatszy raper świata, spotyka się z Kanye Westem, władcą hiphopowych bitów, mamy do czynienia z partnerstwem na najwyższym szczeblu.

Oglądamy coś na kształt politycznego sojuszu zwaśnionych niegdyś środowisk. W dawnych latach 90. raperzy byli gangsterami i pilnowali swoich terytoriów, a reprezentantów innych dzielnic, miast i szkół hip-hopu traktowali jak wrogów. Ostre wersy stały się metaforą ciosów i kul przeznaczonych dla rywali.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem