Wadliwy algorytm internetowej swatki

Portale randkowe chwalą się liczbą skojarzonych par, a nawet ich dziećmi. Profesjonalizują się. Jednak o porażkach milczą

Publikacja: 18.02.2012 00:01

Wadliwy algorytm internetowej swatki

Foto: copyright PhotoXpress.com

Red

Tekst z tygodnika Uważam Rze

"Przygodę z Internetem zacząłem na początku 1988 r., nie było jeszcze wówczas w naszym kraju szybkich łączy szerokopasmowych, ówczesne komputery w porównaniu z dzisiejszymi to już zabytki. Nie było też jeszcze portali randkowych, nie było Gadu-Gadu, Tlenu, Naszej Klasy etc. Dominującą rolę w komunikowaniu się odgrywał bardzo popularny mIRC, ICQ. (...) Na mIRC toczyły się wówczas prawdziwe dyskusje, ludzie byli tam z pasjami, złaknieni wiedzy i w ogóle świata. Mieliśmy stałe nicki, łatwo się znajdowaliśmy, a tak naprawdę nikt nie myślał chyba, aby net wykorzystywać jako swatkę. Ludzie czatowali, poznawali się, rodziły się przyjaźnie i w 99 proc. nigdy się nie spotykali w realu. Ale zawierając znajomości w necie, zawsze miałem nadzieję, że spotkam tę swoją drugą połowę" – tak swoją opowieść rozpoczyna internauta o pseudonimie Dżanek, który w osobistym liście do redakcji opisał swoje wirtualne poszukiwania miłości.

Przez ponad dwie dekady, na dziesiątkach odwiedzanych stron poznał tak wiele kobiet, że z ich imion i historii stworzył blog Alfabet Dżanka. Dziś jednak wciąż jest sam.

Torreador pozna Byka

Raczkujący w latach 90. Internet otworzył przed samotnymi nowy, pozornie wspaniały świat. Czaty, fora, pierwsze komunikatory dawały szanse poznania osób, na które nigdy nie wpadliby na ulicy. Dziś o usłudze IRC (Internet Relay Chat), którą wówczas zachłystywali się zapaleńcy, zapomniano, a poszukiwanie miłości w sieci sprofesjonalizowały portale randkowe.

Z „Raportu o seksualności" prof. Zbigniewa Izdebskiego wynika, że w Polsce już ponad 1,2 mln ludzi deklaruje, że spotkało się z osobą poznaną przez Internet, z tego co czwarta uprawiała z nią seks. Według danych PBI/Gemius do marca 2011 r. w serwisie Sympatia.pl założono ponad 4 mln profili. Jeszcze większą popularnością cieszy się portal E-darling, który może już się pochwalić 5 mln profili. Inny – C-date.pl ma prawie 500 tys. użytkowników, a na stronę Przeznaczeni.pl zawitało ok. 250 tys. internautów.

Nawet przy założeniu, że użytkownicy zwykle mają swoje profile na kilku portalach jednocześnie, statystyki robią wrażenie. A biorąc pod uwagę, że obecnie w szczytowym punkcie poszukiwania partnera znaleźli się Polacy urodzeni na fali wyżu demograficznego lat 1979–1983 i 1984–1988, można mniemać, że popularność randkowych serwisów jeszcze wzrośnie. Demografia sprzyja, i to bardzo, ich rozwojowi – dowodzi tego choćby przykład z USA, gdzie koniunkturę na wirtualne poszukiwania miłości nakręciło pokolenie tzw. babyboomers, czyli osób urodzonych w czasie wyżu demograficznego.

– Internet stworzył furtkę do poszukiwań – dodaje Dżanek. – Tam wszystko wydaje się klarowne. Wiadomo, że ktoś, kto zakłada swój profil na „randkach", zamieszcza go w celu spotkania kogoś. W realnym życiu nikt nie ma napisane na czole: „jestem sam, szukam drugiej połowy".

W sieci łatwo znajdziemy nie tylko osoby zainteresowane nawiązaniem bliższej relacji, ale i proste instrukcje, jak zawrzeć znajomość. Oto kilka żelaznych zasad.

Pierwsza – zdjęcie. Instruktorzy z portali takich jak MyDwoje.pl, Sympatia.pl czy Przeznaczeni.pl są zgodni – profile bez fotografii nie mają najmniejszych szans na to, by ktoś się nimi zainteresował. Oni jednak tylko oględnie sugerują to, co brutalniej wyraził Andrzej Weyher, twórca portalu o wiele mówiącej nazwie TylkoPiekni.pl. On jako pierwszy wprowadził na swojej stronie selekcję zdjęć podobną do tej, którą już znamy z nocnych klubów. Pomysł wywołał powszechne zgorszenie internautów, Weyher tłumaczył, że jego portal jako jedyny nie „złożył hołdu powszechnej hipokryzji". Najwyraźniej miał rację, bo TylkoPiekni.pl nie narzeka na brak zainteresowania.

Zasada druga – oryginalność. Do poszukiwania miłości, jak do poszukiwania pracy, podchodzić należy kreatywnie i profesjonalnie. W natłoku tysięcy użytkowników autoprezentacja musi wykraczać poza schemat. Dlatego „rymuj, rapuj, dowcipkuj, popisuj się erudycją, byle kogoś zmusić, by choć zawiesił wzrok na twoim profilu". Szarakom wstęp wzbroniony.

Zasada trzecia – wydajność. W instruktażach twórcy portali podtrzymują wrażenie, że szukanie partnera to polowanie, w którym na 1000 kul tylko jedna trafia do celu. Dlatego im więcej przejrzanych profili, wysłanych wiadomości, puszczonych wirtualnych oczek, tym większa szansa na sukces. Szybciej, wyżej, mocniej!

Gdzieś pomiędzy powyższymi zasadami błądzi jeszcze jedno hasło – autentyczność. Często deklarowana jako najważniejsza, choć jawnie przecząca wszystkim pozostałym.

Żeby przekonać się o skuteczności tych drogocennych rad, zakładam na kilku portalach konto – zamieszczam atrakcyjne zdjęcie, piszę kilka ogólnikowych zdań o tym, że jestem otwarta i cenię szczerość, a całość okraszam mottem z literatury popularnej (najlepiej sięgnąć po Paula Coelha), tworząc jedno z setek niemal identycznych profili. Na efekty nie trzeba długo czekać – już po kilku godzinach pojawia się ok. 30 propozycji.

Jest modelowy e-mail w wersji buńczucznej – „Uwaga... podrywam", bezpretensjonalnej – „Lubisz krótko i zdecydowanie, zatem będzie czarno na białym: chciałbym Cię poznać. Zgoda?", śmiałej – „Szukasz Jedynego? No dobra... to jestem", oryginalnej – „Widzę, że jesteś spod znaku Byka, to się świetnie składa, bo ja jestem spod Torreadora". A nawet prostej i szczerej: „Wiem, że powinienem wymyślić jakąś superoryginalną wiadomość, ale napiszę prosto – spodobałaś mi się". Wszystkie, nie mam co do tego wątpliwości, wysyłane taśmowo w imię zasady numer trzy. Czy naprawdę tu można znaleźć miłość swojego życia?

Wycałkuj sobie księcia

Zaczynam w to wątpić, ale zawsze mogę liczyć na pomocną dłoń portalu, który jak przyjaciel poklepie po ramieniu, wysłucha i poradzi. Niemal każdy liczący się w tej branży portal oferuje test osobowości zaprojektowany specjalnie do pomiaru związkowej „kompatybilności".

„Czy w szkole powinna obowiązywać nauka kaligrafii? Którą kolędę lubisz najbardziej? Czy sądzisz, że aktorki zawdzięczają swoją karierę talentowi czy atrakcyjnemu ciału?" – takie pytania wśród innych, dotyczących aborcji i opieki nad dziećmi, znalazły się w rozbudowanym kwestionariuszu strony MyDwoje.pl. Choć i te krajowe, i zagraniczne prześcigają się w arcynaukowych nazwach swoich testów („diadyczna skala dopasowania" Galena Buckwaltera, „algorytm" Peppera Schwartza), można wątpić w ich metodologiczną nieskazitelność. – Absolutnie nie ufam tego typu testom – mówi dr Julita Czernecka z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. – Żeby móc używać profesjonalnych narzędzi psychologicznych, trzeba wykupić licencję, z której mogą korzystać jedynie dyplomowani psychologowie.

Zanim do praktyki diagnostycznej trafi prawdziwy test psychometryczny, przechodzi wiele etapów weryfikacji, a ostateczna wersja zwykle jest owocem wieloletniej pracy wielu osób.

– To są raczej testy typu „celuj, traf" – wyjaśnia Czernecka. – Wykorzystuje się tu natomiast określoną technikę manipulacji. Gdy już ktoś wypełni taki składający się z kilkudziesięciu pytań kwestionariusz, natychmiast wzrasta jego zaangażowanie w korzystanie z danego portalu.

A za zaangażowaniem idą pieniądze. Gros portali randkowych za możliwość pełnego użytkowania, czyli przeglądania zdjęć, korzystania z testów czy nieograniczonej korespondencji, pobiera całkiem niemałe opłaty – nawet 180 zł za pół roku. Sknery przekonają jednak statystyki, w których internetowe „randkownie" wprost się prześcigają.

Tutaj prym wiedzie chyba strona Przeznaczeni.pl, której dorobek obejmuje 945 zapoznanych małżeństw i ponad 1100 zaręczonych użytkowników. Ale ten akurat sukces tłumaczyć można profilem portalu. W przeciwieństwie do stron stricte rozrywkowych Przeznaczeni.pl promuje randki „dla ludzi z wartościami" i zrzesza głównie marzących o ożenku katolików. Na dowód swojej skuteczności zamieszcza na swojej stronie galerie ślubne szczęśliwie zeswatanych par, a nawet zdjęcia narodzonych w ich związkach dzieci.

Rosnące różnice w profilach portali są dowodem na coraz większą specjalizację branży internetowych randek. To zjawisko znane już z realiów choćby Stanów Zjednoczonych, gdzie od lat pojawiają się portale o wąskiej specjalizacji – nie tylko dla poszczególnych religii czy grup etnicznych, ale także dla dziewic (WeWaited.com), emerytów (SeniorMatch.com) czy nawet mężczyzn marzących o więźniarkach (WomenBehindBars.com).

Uniesienia instant

Szybują statystyki, księgują się wpływy, powstają nowe strony, ale rośnie też grupa rozczarowanych. W mediach coraz częściej pojawiają się doniesienia o grasujących w sieci oszustach matrymonialnych, ale zapewne znacznie więcej jest tzw. internetowych kłusowników. Ci zamiast miłości szukają niezobowiązującego seksu albo doskonalą metody podrywu. Dlatego flirt w sieci, gdzie jesteśmy szczególnie skłonni przedwcześnie się zaangażować, może być groźny dla naszych emocji. – Rozmawiałam kiedyś z dziewczyną, która poznała mężczyznę przez Internet i zdążyła się w nim zakochać – opowiada dr Czernecka. – Bardzo zaangażowała się w tę relację i spędzała kilka godzin, korespondując z nim. On zapewniał ją o swoich uczuciach, a po trzech miesiącach napisał na swoim profilu, publicznie, że to był tylko taki konkurs na dziewczynę i wygrała ta i ta kandydatka. Poczuła się tak oszukana, że całkowicie zraziła się do związków.

Fora internetowe recenzujące działalność portali aż kipią od tego typu rozżalonych głosów: „Ja też byłam zarejestrowana na tym badziewiu, to serwis dla mężusiów szukających skoku w bok, a nie uczciwych samotnych ludzi. Miałam nadzieję znaleźć drugą połowę, taka byłam naiwna. W każdym razie Janusz z Czeladzi raczej nie szukał drugiej połowy, tylko rozrywki na nudne wieczory. I na pewno nie jest wolny, jak się określa".

Prestiż bez gierek

W takiej sytuacji singlom pozostają wyłącznie kluby samotnych serc. Ale czy one, razem z anonsami towarzyskimi, nie odeszły już do lamusa? – My nie czujemy się reliktem. Czujemy się awangardą – podkreśla Paweł Niemiec, współwłaściciel funkcjonującego od dziesięciu lat Centrum Zapoznawczego Duet. – Jesteśmy alternatywą dla portali randkowych. Anonimowość Internetu powoduje, że odpowiedzialność za słowa jest tam żadna. Mężczyźni w zależności od dnia mogą przedstawiać się jako wdowcy albo kawalerowie. Kobiety z kolei często zaspokajają dzięki aktywności na portalach swoją próżność. Nie zawsze są w ogóle zainteresowane perspektywą spotkania. Osoby, które się do nas zgłaszają, chcą mieć pewność, że znajdują poważnych partnerów. I my dajemy im gwarancję, że każdą osobę, którą im przedstawiamy, sprawdzamy osobiście.

Oprócz wiarygodności klientom zapewniają także wysoko spersonalizowaną ofertę – podpisanie umowy poprzedza szczegółowa rozmowa z osobistym konsultantem, pod pieczą którego pozostaje się przez cały okres jej trwania – a przede wszystkim dyskrecję. – Z naszych usług korzystają także politycy, zamożni przedsiębiorcy, ludzie znani z mediów – to są osoby, które nie mogą założyć profilu na portalu randkowym, bo natychmiast wywęszą to brukowce – wyjaśnia Niemiec. Nie ukrywa, że jego oferta jest skierowana do ściśle określonej grupy osób. – 93 proc. naszych klientów to osoby z wyższym wykształceniem, w wieku 28–50 lat – mówi. – Nie mają czasu na internetowe gierki, nie chcą też być sponsorami dla przypadkowo poznanych osób. Są aktywni zawodowo, ambitni, zajęci.

I dobrze sytuowani, bo za półroczny udział w programie zapłacić trzeba od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Prawie wszyscy po negatywnych doświadczeniach z randkami on-line doszli do wniosku, że w poszukiwaniach miłości komputer omijać należy szerokim łukiem.

Czy słusznie? – Takie są czasy, że zamiast swatki mamy portal randkowy. Niebezpieczne może być jednak uzależnianie się od relacji wyłącznie internetowych, które nie przechodzą w rzeczywiste. Jeśli ktoś ma lęki przed byciem we dwoje, problemy z budowaniem prawdziwych relacji, to Internet mu w tym nie pomoże, stworzy tylko iluzję – odpowiada dr Julita Czernecka.

Tekst z tygodnika Uważam Rze

"Przygodę z Internetem zacząłem na początku 1988 r., nie było jeszcze wówczas w naszym kraju szybkich łączy szerokopasmowych, ówczesne komputery w porównaniu z dzisiejszymi to już zabytki. Nie było też jeszcze portali randkowych, nie było Gadu-Gadu, Tlenu, Naszej Klasy etc. Dominującą rolę w komunikowaniu się odgrywał bardzo popularny mIRC, ICQ. (...) Na mIRC toczyły się wówczas prawdziwe dyskusje, ludzie byli tam z pasjami, złaknieni wiedzy i w ogóle świata. Mieliśmy stałe nicki, łatwo się znajdowaliśmy, a tak naprawdę nikt nie myślał chyba, aby net wykorzystywać jako swatkę. Ludzie czatowali, poznawali się, rodziły się przyjaźnie i w 99 proc. nigdy się nie spotykali w realu. Ale zawierając znajomości w necie, zawsze miałem nadzieję, że spotkam tę swoją drugą połowę" – tak swoją opowieść rozpoczyna internauta o pseudonimie Dżanek, który w osobistym liście do redakcji opisał swoje wirtualne poszukiwania miłości.

Pozostało 92% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla