Dziecku zabrano zrobione w domu drugie śniadanie, a rodziców zmuszono do kupienia zestawu ze stołówki. Wszystko w ramach „promocji zdrowego żywienia".
Do zdarzenia doszło w szkole West Hoke Elementary w małym amerykańskim miasteczku Raeford w Karolinie Północnej. Podczas przerwy obiadowej stanowi inspektorzy sprawdzali zawartość zapakowanych przez rodziców lunchów. Kiedy doszli do czteroletniej dziewczynki, która w plecaku miała zestaw składający się z kanapki z indykiem i serem, banana, soku jabłkowego i paczki czipsów, uznali, że nie spełnia on standardów żywienia Departamentu Rolnictwa (USDA) i zastąpili go obiadem ze stołówki.
Ale szkolny zestaw też nie wydaje się dużo zdrowszy. Składały się nań m.in. smażone kawałki kurczaka, porcja warzyw i kartonik mleka. Dziewczynce obiad nie smakował i zjadła tylko trzy kawałki kurczaka, resztę wyrzuciła. Śniadanie z domu pozostało nietknięte. Co więcej, szkoła wystawiła rodzicom rachunek za lunch – 1,25 dolara. Zbulwersowana matka dziecka zwróciła się o pomoc do swojego kongresmana. Wtedy sprawa zyskała rozgłos. – Nikt nie ma prawa mówić mojemu dziecku, że mama źle przygotowuje mu jedzenie – skarżyła się lokalnej gazecie „Carolina Journal".
Dietetycy są zgodni, że śniadanie dziewczynki nie było szczególnie złe. – Kanapka z indykiem i serem z dodatkiem surowych świeżych warzyw oraz sok to dobry pomysł na śniadanie przedszkolaka – uważa Justyna Marszałkowska-Jakubik, dietetyk z Centrum Dietetycznego Prolinea. – Co prawda opakowanie chipsów nie powinno się znaleźć w zestawie dla dziecka, ale nie ma praktycznie możliwości, aby całkowicie wyeliminować tego typu przekąski z diety.
– Jedynym przewinieniem były chipsy – zgadza się dr Agnieszka Jarosz z Instytutu Żywności i Żywienia. – Natomiast zabieranie dziecku śniadania jest niewychowawcze, bo podważa autorytet rodziców – dodaje.