Aleksander Kaczorowski jest bohemistą, tłumaczem Hrabala, literaturoznawcą. Pogodny człowiek, pozbawiony jadu. Nie spodziewałam się, że za jego sprawą odjadę. W przeszłość, w teraźniejszość, w dusze ludzkie. I zastanowię się nad tak zwanym narodowym charakterem Polaków.
„Ballada o kapciach" (trzy eseje o zadupiach z okolic Warszawy) to książka niby-osobista, w istocie uniwersalna, psychologiczno-historyczna. Demaskatorska. Autobiografia? Skąd, złuda. O autorze – co kot napłakał. Jego poszukiwania przodków i rekonstruowanie ich życiorysów rozgałęziają się na całą Polskę; na ziemie objęte zaborami; na naszą dawną i całkiem nieodległą historię; prowadzą za ocean; do krajów, gdzie emigrantów z „Priwislinskiego kraju" najwięcej. Z biegiem spraw autor porzuca familijne historie i koncentruje na losach anonimowych (dotychczas) mieszkańców podstołecznych miasteczek (Żyrardów, Grodzisk).
To nie jest polski patriota wedle kodeksu PiS. Wyśpiewując „Balladę...", demaskuje narodowe legendy. Podważa mit o odwadze; dewaluuje (podając fakty) etos prawości, chrześcijańskiego miłosierdzia, ofiarności i bohaterstwa.
Po pierwsze, nie jesteśmy en masse szlachtą – większość naszych galicyjskich przodków pochodzi od chłopa pańszczyźnianego, przez cara uwłaszczonego (dekret z 1863). Wielu naszych herbowych antenatów bieda spychała do pozycji gorszej niż zamożnego chłopstwa – i z tej grupy rekrutuje się tzw. inteligencja. Po drugie, daleko nam do aniołów – często ponad interes państwa wybijał się interes własny.