Klekot na 50 par

Najlepsze gniazdo, z podgrzewaniem, na czynnym kominie, zajmują bociany, które pierwsze przyleciały do Żywkowa

Publikacja: 02.08.2012 23:31

W sierpniu zaczynają się bocianie sejmy przed wielką wyprawą do Afryki

W sierpniu zaczynają się bocianie sejmy przed wielką wyprawą do Afryki

Foto: Rzeczpospolita, Tomasz Kłosowski TK Tomasz Kłosowski

Do tej stolicy kawał drogi. Choć dzień jest długi, już się ściemnia, a my jeszcze jesteśmy daleko od celu. W słabym świetle zmierzchu widzimy tylko, że im bliżej stolicy, tym pola są bardziej puste i rozległe. A i drogi coraz bardziej dziurawe. Wreszcie, za kolejnym zakrętem, stajemy przed okazałą bramą. Stolica tonie już w ciemności, ale na tle nieba, które w pełni lata nawet w środku nocy nie jest tutaj, na północy kraju, całkiem ciemne, majaczą dachy, a na nich okrągłe plamy wielkich gniazd...

Wraz z brzaskiem budzą nas donośne klekoty. Cały chór! Krzysztof Molewski, nasz przewodnik z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, radzi, żeby zacząć odwiedziny w tej stolicy od wieży. Postawiono ją wkrótce po tym, gdy w 1998 roku Towarzystwo przejęło pieczę nad bocianią ostoją, rozpoczynając projekt „Bociania wioska". Teraz wieża jest podwyższana, żeby za kilka złotych kto żyw mógł zajrzeć do najwyżej nawet posadowionych gniazd. Gniazda wieńczą kalenice stodół i kominy domostw, ciemnymi czapkami nakrywają słupy i co grubsze konary drzew. Żywkowo to dziewięć gospodarstw i aż 50 gniazd! Towarzystwo zakupiło osiem lat temu jedno z obejść, najmocniej obsadzane przez boćki. Od tego czasu PTOP osiedla tu swoich gospodarzy, uprawiających niefigurującą do niedawna w żadnych rejestrach formę gospodarki – rolnictwo na rzecz bocianów!

Sprytni latający Polacy

Powietrzny ruch uliczny jest w tej stolicy bocianiej wprost imponujący. Swoją drogą dziwna to stolica, położona tuż przy granicy. Do obwodu kaliningradzkiego Rosji jest stąd może z pół kilometra. Pod względem liczebności skrzydlatych obywateli mogłaby to być stolica Europy, gdyby konkurencji nie robiło jej Alfaro w Hiszpanii, gdzie katedra jest oblepiona 120 gniazdami. Niedaleko Żywkowa zresztą też stoi obiekt obarczony gniazdami bocianimi na każdej z wieżyczek, tyle że tych gniazd jest zaledwie kilkanaście. To gotycki kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Szkaplerzowej w Lwowcu, zwanym polskim Alfaro. Cały tutejszy pas przygraniczny tworzy tzw. Warmińsko-Mazurski Szlak Bociani z takimi pełnymi gniazd wioskami, jak Lejdy, Toprzyny, Szczurkowo czy Bobrowo.

Wąskie zagony, podmokłe łąki sąsiadujące z ciepłymi, piaszczystymi odłogami. Mało chemii w glebie, spokój. Może niektórzy wstydziliby się do tego przyznać, ale właśnie mnogość takich miejsc w naszym kraju sprawiła, że Polska jest światową ostoją bocianów białych. Do niedawna co czwarty gniazdujący bocian był Polakiem. Gdy z zachodu Europy białopióre ptaki zaczęły znikać pod presją nowoczesnego rolnictwa, jednocześnie ich liczba wzrosła u nas. Ta fala większej liczebności bocianiego pogłowia wyraźnie przesuwała się z zachodu na wschód. Dziś się zatrzymała i jakby zaczęła opadać. Ostatnio wyliczono, że już nie co czwarty, ale co piąty bociek jest Polakiem, a w Żywkowie co roku kilka dawniej zajmowanych gniazd zarasta trawą, nie doczekawszy się lokatorów.

Rzecz nie wygląda zresztą tak prosto. Weźmy choćby przykład Hiszpanii, gdzie mieści się wspomniana bociania stolica. Ptaki gniazdujące w tych rejonach miały blisko do zachodniego afrykańskiego zimowiska. Więc żyło im się nieźle – dopóki w tym regionie Afryki nie zapanowały katastrofalne susze. Wtedy stan liczebny zimujących tam hiszpańskich bocianów ostro poleciał w dół. Ale gdy nastąpiła poprawa warunków, zaczął się odradzać. Mało tego... Na Półwysep Iberyjski został zza oceanu zawleczony pewien gatunek krewetki. Rozmnożył się cudownie w kanałach irygacyjnych. To był dla bocianów prawdziwy zamorski specjał. Zaczęły więc skuteczniej wychowywać potomstwo, zwiększając dzięki temu liczebność. A przecież zawsze obawiamy się inwazji obcych dla danej krainy gatunków. Widać ptaki potrafią mieć na ten temat własne, odmienne od naszego, zdanie...

Fast food na ściernisku

Dzisiejsza, naszpikowana bocianimi gniazdami ostoja warmińska ma swój początek właśnie tam, gdzie kończy się lesisty obszar pojezierzy, a zaczynają polne pasiaki. Zróżnicowanie upraw, płodozmian, obecność mokrych zagłębień łąkowych zastawiają tu bocianom różne stoły. Mają pokarm tuż pod dziobem. A to leniwe, posługujące się biernym lotem szybowcowym ptaki. Zauważono, że z niektórych wsi boćki latają daleko, i to wszystkie w tę samą stronę. Wyszło na jaw, że przyciągają je pracujące na polach kosiarki czy kombajny, odsłaniające ściernisko usłane szczątkami pozbawionych życia przez maszyny drobnych zwierząt. To dla boćków fast food. Na afrykańskiej sawannie podczas jej pożaru mogą bociany liczyć nawet na dania pieczone, więc chętnie wędrują w ślad za linią ognia.

Na jedno z widniejących tuż przed nami pustych gniazd nagle spada bocian. Natychmiast młode o czarnych, pozbawionych jeszcze choćby śladu czerwieni nogach i dziobkach karnie ustawiają się kręgiem, a rodzic wypluwa na środek gniazda pomiędzy latorośl zawartość worka zwanego wolem. Młode walczą o zewłok węża tak, że ich przepychanka wygląda jak przeciąganie liny. To konieczność. Kto nie walczy, wydaje na siebie wyrok. Tu nie ma takich kaprysów jak u ludzkich dzieci, odmawiających jedzenia. Nie wojujesz o żer, znaczy – nie jesteś pisklęciem, tylko obcym, zawadzającym przedmiotem. A taki bociany wyrzucają z gniazda. Litościwi ludzie, widząc żywe jeszcze pisklę, wnoszą je – nieraz z narażeniem się na skręcenia karku – z powrotem. I bardzo ich oburza, gdy bociek je zaraz znów wyrzuca. Że taki nieczuły z niego rodzic. Ale on postępuje wedle własnej logiki, podyktowanej mu przez ewolucję, nie kierując się po ludzku rozumianą dobrocią czy rodzicielskim przywiązaniem.

A jak to jest z przywiązaniem bocianów do starego gniazda? Tutaj dzięki mnogości położonych obok siebie gniazd można zauważyć, że niekoniecznie wraca się do tego samego. Kto przyleci najwcześniej, zajmie najlepsze gniazdo. – Przeważnie tamto – nasz gospodarz wskazuje na dach budynku mieszkalnego – bo jest na czynnym kominie. To gniazdo z podgrzewaniem, a pierwsze bociany przylatują już w czasie zimnego przedwiośnia. Wiele wskazuje, że ptaki wracają wiosną nie tyle do tego samego gniazda, ile do tej samej okolicy z dokładnością do jakichś 20 km. A pamięć miejsca mają doskonałą. – Jeżeli zabierzecie stąd zalężone jajko bocianie do Hiszpanii – wyjaśnia Krzysztof – i tam się ono wykluje, to w porze odlotów młody bocian nie poleci od razu w stronę zimowiska, tylko najpierw będzie podążał do nas, na północ, gdzie został poczęty. Stąd dopiero ruszy do Afryki. To niezwykłe, znane u wielu ptaków wdrukowanie miejsca, w którym nastąpił początek egzystencji, wciąż stanowi zagadkę dla uczonych.

Za krowim ogonem

Wokół PTOP-owskiego domostwa gałęzie obwieszone papierówkami uginają się do ziemi. Stado czerwonych krów tradycyjnej rasy wychodzi na równie tradycyjne, lekko podmokłe pastwisko. Te krowy, jak i papierówki, jako ginące odmiany zasługują na ochronę. Ale krowy – to tutaj zarazem... maszyny rolnicze: żywe kosiarki, przeciwdziałające zarastaniu pastwiska krzewami. A kosiarka kosiarce nierówna. Te mechaniczne, ciągnięte przez maszyny, zapewniają bocianom szybki, ale dość jednostronny pokarm rodem z rolniczej monokultury. A oni tu wolą, żeby bocian, jak kiedyś, pochodził za krówką, zżył się z nią, pilnie przeglądał łąkę i przede wszystkim łowił, a nie tylko połykał rozjechane i posiekane przez maszynę trupy. Zaś naturalna łąka to bioróżnorodność. Tu z wysokości swych czerwonych nóg wypatrzy bocian i nornika, i chrząszcza, i dżdżownicę – swój ulubiony i w dużej liczbie połykany pokarm – i pędraka. A jakże, żabę też, choć żaby, jako niezbyt kaloryczne, dla boćków tak bardzo się nie liczą. Chyba że lato jest suche, owady uciekną w głąb ziemi, a biedne żaby stłoczą się półprzytomne w ostatnich istniejących kałużach, stanowiąc łatwy łup. Ale za to żaba, jako uporczywie kojarzona z bocianem, jest medialna. Służy reklamie tutejszego przedsięwzięcia. Krzysztof w związku z tym pomalował nawet w żaby samochód. Ale już go nie ma, za to nosi koszulkę w bociany...

Za krowimi ogonami grzecznie podążamy na pastwisko przypatrzeć się pracy tych żywych kosiarek.

– No, mleka to one nie dają za wiele! – przyznaje nasz gospodarz z opuszczoną głową – ale za to mniej chorują. Nie musimy płacić za weterynarzy. Zresztą chodzi o to, żeby wszystko było tu, jak kiedyś, za czasów starych gospodarzy. Prawdziwe, po dawnemu produktywne gospodarstwo.

– Nie znaczy, że koniecznie dochodowe. Byle tylko nie dokładać zbyt wiele! – zauważa Sebastian Menderski z regionalnego biura PTOP w Olsztynie. Tradycyjne krowy jeszcze do niedawna doiło się tu ręcznie, dopiero ostatnio do akcji weszła elektryczna dojarka. Mleko, ile by go nie było, idzie na sprzedaż. Wyrabia się tradycyjny ser. O świcie tradycyjnej rasy kogut pianiem zachęca tradycyjne kury do niesienia tradycyjnych jajek...

Tylko ludzie nie bardzo chcą być tradycyjni. Bociani opiekunowie z PTOP namawiają usilnie pozostałych tu jeszcze gospodarzy na gospodarkę dawnego typu. Ale idzie to opornie. Ci, którzy zarzucają uprawę, wolą często ziemię zalesić lub oddać pod orzech włoski. A bociany przecież orzechów nie jedzą. Towarzystwo wykupiło już co prawda sporo gruntów i wykupuje dalej. No, ale kto ma je tak naprawdę tradycyjnie użytkować?

Dzieci nie przyniosą

Kilka lat temu panią na PTOP-owskich włościach była Marta Brzozowska, młoda, zapalona, gospodarna. Umiała ręcznie doić krowy i pędzić je na wygony. Ale dziś Marty już tu nie ma. To, co dla bocianów jest stolicą, dla młodej kobiety stanowi kawałek świata zabitego deskami. Więc bocianią stolicę zastąpiła prawdziwą: dostała pracę w Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie. Na początku łatwo ulec sielskiej magii tutejszego zakątka, ale potem... Bociany, nawet w sile 50 sztuk, dzieci młodej kobiecie nie przyniosą. Więc Towarzystwo długo szukało następców. Najpierw miejsce pani gospodyni zajęła trupa młodych artystów: aktorów z przeróżnych teatrów i teatrzyków, poetów, malarzy. Ale proza wiejskiego życia z bocianem w tle szybko ich wypłoszyła. Temu wszystkiemu, a przede wszystkim życiu bocianów, przypatrywał się zza płotu syn miejscowego gospodarza, Piotr Hryszko. I on to dziś pełni honory bocianiego domu. Nie tylko przekazuje turystom wiedzę o skrzydlatych mieszkańcach, ale sieje – ostatnio tradycyjną pszenicę orkiszową – orze, zbiera, dogląda inwentarza rodem i z chlewa, i z dachu. Nie sam, bo pracownikiem technicznym, m.in. od mechanicznego już dziś dojenia, został tata, pan Stanisław Hryszko. To wymarzony tandem, który połączy tu tradycję z nowoczesnością, bo PTOP wykupiło już „pod bociana" tyle ziemi, że bez ciągnika, nabytego ze środków bocianiego programu, ani rusz.

Obok łąki, gdzie w sierpniu można zobaczyć bocianie sejmy. Trwa tutaj wielki sprawdzian przed liczącą ok. 11 tys. km wędrówką. Słabsi będą musieli odpaść. Dla ptaków, które wykluły się w tym roku, to rodzaj egzaminu dojrzałości. Pomimo że ani latania, ani orientacji bynajmniej się od dorosłych nie uczą. Najlepszy dowód, że młode ruszają jako pierwsze, bez dorosłych przewodników, a i tak trafiają, dokąd trzeba. Wiele jednak ginie. Na każdych dziesięć wyklutych bocianów do rozrodu za trzy–cztery lata przystąpią zaledwie dwa...

Bociany lecą z Europy do Afryki dwoma strugami. Ptaki gniazdujące na wschodzie – przez Bosfor, a te z zachodu – przez Gibraltar. Bezpośrednio nad Morzem Śródziemnym nie lecą, bo nad wodnym przestworem za mało jest ciepłych, pionowych prądów powietrza, w których jak żywe szybowce biernie krążą. Mimo to przylatują na kontynent afrykański mocno wyczerpane. Na zimowisku też bywa rozmaicie. Jest dobrze, gdy obrodzi szarańcza – plaga ludzi, ale dobrodziejstwo zimujących bocianów. Ale mogą one padać ofiarą chemicznego zwalczania takich plag. W drodze i na zimowisku grożą i im tradycyjne strzały tubylców. Niektóre wracają do nas z takimi strzałami w ciałach...

Ale wracają. Tylko – jak długo jeszcze, skoro ubywa tradycyjnych rolników, dzięki którym mają na Warmii dogodne warunki bytowania? Czy w przyszłości będzie dalej sens mówić dzieciom, że przyniósł je bocian? Krzysztof tak swojemu paroletniemu synowi powiedział. I liczy, że będzie on jeszcze przez kilka lat miał powody, by wierzyć, że to prawda.

Do tej stolicy kawał drogi. Choć dzień jest długi, już się ściemnia, a my jeszcze jesteśmy daleko od celu. W słabym świetle zmierzchu widzimy tylko, że im bliżej stolicy, tym pola są bardziej puste i rozległe. A i drogi coraz bardziej dziurawe. Wreszcie, za kolejnym zakrętem, stajemy przed okazałą bramą. Stolica tonie już w ciemności, ale na tle nieba, które w pełni lata nawet w środku nocy nie jest tutaj, na północy kraju, całkiem ciemne, majaczą dachy, a na nich okrągłe plamy wielkich gniazd...

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"