Do tej stolicy kawał drogi. Choć dzień jest długi, już się ściemnia, a my jeszcze jesteśmy daleko od celu. W słabym świetle zmierzchu widzimy tylko, że im bliżej stolicy, tym pola są bardziej puste i rozległe. A i drogi coraz bardziej dziurawe. Wreszcie, za kolejnym zakrętem, stajemy przed okazałą bramą. Stolica tonie już w ciemności, ale na tle nieba, które w pełni lata nawet w środku nocy nie jest tutaj, na północy kraju, całkiem ciemne, majaczą dachy, a na nich okrągłe plamy wielkich gniazd...
Wraz z brzaskiem budzą nas donośne klekoty. Cały chór! Krzysztof Molewski, nasz przewodnik z Polskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, radzi, żeby zacząć odwiedziny w tej stolicy od wieży. Postawiono ją wkrótce po tym, gdy w 1998 roku Towarzystwo przejęło pieczę nad bocianią ostoją, rozpoczynając projekt „Bociania wioska". Teraz wieża jest podwyższana, żeby za kilka złotych kto żyw mógł zajrzeć do najwyżej nawet posadowionych gniazd. Gniazda wieńczą kalenice stodół i kominy domostw, ciemnymi czapkami nakrywają słupy i co grubsze konary drzew. Żywkowo to dziewięć gospodarstw i aż 50 gniazd! Towarzystwo zakupiło osiem lat temu jedno z obejść, najmocniej obsadzane przez boćki. Od tego czasu PTOP osiedla tu swoich gospodarzy, uprawiających niefigurującą do niedawna w żadnych rejestrach formę gospodarki – rolnictwo na rzecz bocianów!
Sprytni latający Polacy
Powietrzny ruch uliczny jest w tej stolicy bocianiej wprost imponujący. Swoją drogą dziwna to stolica, położona tuż przy granicy. Do obwodu kaliningradzkiego Rosji jest stąd może z pół kilometra. Pod względem liczebności skrzydlatych obywateli mogłaby to być stolica Europy, gdyby konkurencji nie robiło jej Alfaro w Hiszpanii, gdzie katedra jest oblepiona 120 gniazdami. Niedaleko Żywkowa zresztą też stoi obiekt obarczony gniazdami bocianimi na każdej z wieżyczek, tyle że tych gniazd jest zaledwie kilkanaście. To gotycki kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Szkaplerzowej w Lwowcu, zwanym polskim Alfaro. Cały tutejszy pas przygraniczny tworzy tzw. Warmińsko-Mazurski Szlak Bociani z takimi pełnymi gniazd wioskami, jak Lejdy, Toprzyny, Szczurkowo czy Bobrowo.
Wąskie zagony, podmokłe łąki sąsiadujące z ciepłymi, piaszczystymi odłogami. Mało chemii w glebie, spokój. Może niektórzy wstydziliby się do tego przyznać, ale właśnie mnogość takich miejsc w naszym kraju sprawiła, że Polska jest światową ostoją bocianów białych. Do niedawna co czwarty gniazdujący bocian był Polakiem. Gdy z zachodu Europy białopióre ptaki zaczęły znikać pod presją nowoczesnego rolnictwa, jednocześnie ich liczba wzrosła u nas. Ta fala większej liczebności bocianiego pogłowia wyraźnie przesuwała się z zachodu na wschód. Dziś się zatrzymała i jakby zaczęła opadać. Ostatnio wyliczono, że już nie co czwarty, ale co piąty bociek jest Polakiem, a w Żywkowie co roku kilka dawniej zajmowanych gniazd zarasta trawą, nie doczekawszy się lokatorów.
Rzecz nie wygląda zresztą tak prosto. Weźmy choćby przykład Hiszpanii, gdzie mieści się wspomniana bociania stolica. Ptaki gniazdujące w tych rejonach miały blisko do zachodniego afrykańskiego zimowiska. Więc żyło im się nieźle – dopóki w tym regionie Afryki nie zapanowały katastrofalne susze. Wtedy stan liczebny zimujących tam hiszpańskich bocianów ostro poleciał w dół. Ale gdy nastąpiła poprawa warunków, zaczął się odradzać. Mało tego... Na Półwysep Iberyjski został zza oceanu zawleczony pewien gatunek krewetki. Rozmnożył się cudownie w kanałach irygacyjnych. To był dla bocianów prawdziwy zamorski specjał. Zaczęły więc skuteczniej wychowywać potomstwo, zwiększając dzięki temu liczebność. A przecież zawsze obawiamy się inwazji obcych dla danej krainy gatunków. Widać ptaki potrafią mieć na ten temat własne, odmienne od naszego, zdanie...