Z Kanady widać więcej

Alanis Morissette o macierzyństwie, życiu rodzinnym i showbiznesie. W tym tygodniu premiera jej najnowszego albumu

Aktualizacja: 26.08.2012 08:46 Publikacja: 25.08.2012 16:00

Z Kanady widać więcej

Foto: materiały prasowe

Rz: Nagrała pani płytę „Havoc and Bright Lights" niedługo po urodzeniu dziecka.

Alanis Morissette:

To wymagało ode mnie bardzo dobrej organizacji. Przede wszystkim zdecydowałam się nagrywać w domu, żeby nie opuszczać dziecka na dłużej i zawsze być pod ręką. Stworzyłam studio na pierwszym piętrze i zaprosiłam mamę, by mnie wyręczała, kiedy musiałam zniknąć na dłuższą chwilę. Pracowałam wyjątkowo szybko. Pisałam piosenki, mając 20-minutowe przerwy. Najdłuższe trwały 40 minut. Jedyny problem stanowił brak snu. Ktoś mnie kiedyś ostrzegał, że kiedy zostanę mamą – będę ciągle niewyspana. To prawda!

Zobacz na Empik.rp.pl

Zakładając rodzinę, kobiety zmieniają swój stosunek do kariery chyba bardziej niż mężczyźni. Czy perspektywa czterdziestki również w tym pomaga?

Zaskakuję samą siebie, bo czuję się teraz zdecydowanie lepiej, niż wtedy, gdy miałam 19 lat. Nauczyłam się walczyć ze stresem. Mniej się denerwuję, a może łatwiej radzę sobie ze złymi emocjami. Nie zadręczam się bez sensu, tylko działam, rozwiązuję problemy. Pomaga mi sport. A kiedy piszę, formułuję myśli w prostszy sposób, żeby lepiej rozumiano moje intencje. Nauczyłam się też szczerości w relacjach z najbliższymi – mężem i rodziną, a także z przyjaciółmi. To bardzo pomaga.

Jakie doświadczenie było dla pani najtrudniejsze?

Zaskoczyła mnie fala krytyki po moim największym sukcesie, czyli albumie „Jagged Little Pill". Najtrudniejsze było nie ulec jej i pozostać sobą, a także nie nagrać drugiej takiej samej płyty, bo to zatrzymałoby mój rozwój. Od tamtego czasu nie czytam recenzji i komentarzy na swój temat. To moja strategia przetrwania. Wolę polegać na opiniach przyjaciół lub współpracowników.

Robi pani wrażenie osoby szczęśliwej, zrównoważonej.

Mój mąż by polemizował! Jestem spod znaku Bliźniąt i moja osobowość jest oparta na przeciwieństwach. Nie chcę być tylko piosenkarką, bo lubię zwykłe życie. Podoba mi się, że ma jasne i ciemne strony. Nie odrzucam ludzi, którym przytrafia się wybuch wściekłości albo frustracja. Dzięki temu bardzo cieszy nas spokój i szczęście. Wszystko się uzupełnia i istnieje wyłącznie w kontraście. Każdy z nas ma wiele barw, wiele twarzy. Dla autorów to wielka inspiracja. Mamy o czym pisać i śpiewać.

Jako matka musi pani być odpowiedzialną osobą. A czy czuje pani również większą odpowiedzialność za przekaz tekstów, które pisze?

Jako dziecko byłam bardzo rozbrykana. Buntowałam się, miałam charakter rebeliantki. Z wiekiem to się zmieniało, a bycie matką jest wielkim wyzwaniem. Po prostu muszę być odpowiedzialna! Wobec wszystkich.

Najnowsza płyta jest o wiele bardziej zróżnicowana stylistycznie od poprzednich. Czy szukała pani nowej muzycznej formuły?

Zmorą artystów są etykietki. Zostałam przypisana do kobiecego rocka. A mam różne upodobania. Kiedy byłam nastolatką, słuchałam Arethy Franklin i Whitney Houston, a także hip-hopu. Rodzice zachęcali mnie do Boba Dylana i Joni Mitchell. To była wspaniała mieszanka piosenki autorskiej z przebojowymi motywami. Lubiłam też kalifornijskiego rock and rolla. Teraz pewnie ujawnia się to w moich nagraniach. Nudziłabym się bardzo, gdyby wszystkie były takie same.

Piosenkę „Guardian" skomponowała pani z myślą o swoim synu. Deklaruje pani, że chce go wspierać przez całe życie. Ale czy w realiach coraz trudniejszej rzeczywistości ten przebój nie jest również adresowany do fanów?

To bardzo osobista piosenka i myślałam głównie o moim synu. Opiekę nad nim rozumiem również w ten sposób, by go nie zagłaskać i nie naruszyć poczucia niezależności. Musi czuć się wolny.

Piosenka „Celebrity" opisuje ciemne strony sławy. W ostatnich latach mania związana z byciem sławnym dla samej sławy narasta. Co pani myśli o wystawianiu na widok publiczny rodziny i życia prywatnego?

Wkurza mnie coraz większa obsesja ludzi Zachodu związana z byciem wiecznie młodym, sławnym i bogatym. To wyraz skrajnego egoizmu. Wiem, o czym mówię, bo kiedy odniosłam sukces, czułam się jak Władca Pierścieni. Na szczęście szybko zmądrzałam i zaczęłam używać sławy tylko po to, żeby lepiej wyrazić to, co mam do powiedzenia – by uświadamiać ludzi, uczyć ich, przypominać o ważnych sprawach. Tylko wtedy sława nie jest pułapką. Generalnie staram się nie koncentrować na sobie, tylko dbać o dobre relacje z ludźmi, naturą, Bogiem. Harmonia jest najważniejsza.

Jest pani Kanadyjką, a Kanada jest w Polsce synonimem kraju miodem i mlekiem płynącego: nie mamy stamtąd żadnych złych wieści. Jak pani ocenia swoją ojczyznę?

Myślę, że Kanada jest bardzo otwartym krajem. Zwłaszcza na tle Ameryki, która jest w siebie zapatrzona. To dobrze widać w telewizji. Z kanadyjskiej można się dowiedzieć, co się dzieje na świecie, z amerykańskiej – tylko od czasu do czasu. Na uniwersytetach spotyka się bardzo wymieszane narodowościowo towarzystwo. To było dla mnie wspaniałe doświadczenie, bo mogłam poznać ludzi pochodzących z piętnastu krajów i lepiej ich zrozumieć. To uczy tolerancji. Pomaga poznać świat.

W muzyce jest coraz więcej amatorów, którzy nie wiedzą, jak sobie radzić w branży. Co by pani im radziła?

Trzeba wiedzieć, kim się jest, by nie naruszać integralności swojej osobowości, nie godzić się na niepotrzebne kompromisy. Trzeba uważać na współpracowników – zdawać sobie sprawę, jakie wiążą z nami nadzieje i jakie są ich cele. Generalnie można dziś podzielić muzyków na tych, którzy chcą się pokazać i zrobią wszystko, żeby występować, oraz tych, którzy dadzą się pociąć na kawałki, żeby powiedzieć prawdę o sobie. Wyrazić się. Dobrze jest łączyć te dwie zdolności. To daje poczucie równowagi i spełnienia. Jednak w Ameryce coraz ważniejsi są wykonawcy, a nie autorzy. Taki kierunek wyznacza m.in. „American Idol".

Pani mąż Souleye jest raperem. Czy w związku z tym pani też zacznie kiedyś rapować?

Mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością: nigdy! Nie wykluczam jednak współpracy z raperami. Pierwszy krok mam już za sobą. Nagraliśmy z mężem piosenkę „Jeckyll and Hyde", która jest bonusem na mojej nowej płycie.

—rozmawiał Jacek Cieślak

Wokalistka i multiinstrumentalistka

Należy do najpopularniejszych na świecie wokalistek średniego pokolenia. Urodziła się w 1974 r. w Ottawie. Śpiewa poprock i jest idolką czterdziestolatków. Sprzedała ponad 60 milionów płyt. Największym sukcesem Kanadyjki jest album „Jagged Little Pill", który rozszedł się w nakładzie 33 mln. Zdobyła siedem nagród Grammy. Jest artystką wszechstronną – śpiewa, komponuje, pisze teksty, gra na harmonijce ustnej, gitarze i flecie. Próbuje również sił w filmie, zagrała m.in. w kontrowersyjnej „Dogmie" Kevina Smitha. Płyta „Havoc and Bright Lights" ukazuje się po czterech latach od wydania poprzedniego studyjnego albumu.     —j.c.

Rz: Nagrała pani płytę „Havoc and Bright Lights" niedługo po urodzeniu dziecka.

Alanis Morissette:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem