Co ciekawe, zauważa Roefler, goście ze świata bardzo dobrze znają nazwiska i dorobek polskich malarzy Szkoły Paryskiej. Mają w domach dzieła Mojżesza Kislinga czy Meli Muter, podczas gdy w Polsce to malarstwo jest praktycznie nieznane.
Trudna definicja sukcesu
Dlatego ludzie ze szczytu drabiny finansowej w Polsce coraz chętniej inwestują już nie tylko w sztukę, lecz także w wyszukaną architekturę. I tak jak Grażyna Kulczyk w Poznaniu, tak Leszek Czarnecki we Wrocławiu przyczynił się do zmiany krajobrazu architektonicznego miasta. Postanowił wybudować najwyższy wieżowiec w Polsce. Ten imponujący, smukły i elegancki kompleks mieszkalno-biurowo- -handlowy będzie w tym mieście przez długie lata kojarzony z nazwiskiem swojego inwestora. Podobnie jak Wola Center, kompleks biurowy klasy A budowany w Warszawie. Ten ostatni jest dziełem wybitnego polskiego architekta Stefana Kuryłowicza. To coś zdecydowanie więcej niż tylko biurowiec. Jego sylwetka będzie się wyróżniać z otoczenia, ponieważ inspiracją dla architekta była struktura kryształu. Dzięki temu wygląd i barwa budynku będą się zmieniać w zależności od pory dnia i stopnia nasłonecznienia.
Polscy milionerzy, którzy chcą zostać zapamiętani na dziesięciolecia, coraz odważniej myślą o stworzeniu czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Czy to będzie wybitna kolekcja sztuki na światowym poziomie, czy odrestaurowany zabytkowy gmach. Co prawda dorobek kolekcjonerski naszych bogaczy wypada skromnie na tle takich gigantów jak choćby Leon Black, który zainwestował w sztukę blisko 750 mln dol. (nie kto inny jak on w 2012 r. kupił słynny obraz „Krzyk" Edwarda Muncha), czy Steven. A. Cohen, którego kolekcja wyceniana jest na okrągły miliard dolarów. Niemniej ich wkład w rozwój i promocję polskiej kultury i sztuki staje się faktem.
Jednak jest coś jeszcze, co odróżnia naszych milionerów od tych zachodnich: wstrzemięźliwość i ostrożność w afiszowaniu się ze swoim majątkiem. W Stanach Zjednoczonych Andrew Carnegie mógł bez zażenowania nazwać swoim nazwiskiem monumentalną salę koncertową. Gdy John D. Rockefeller otwierał kompleks drapaczy chmur, naturalne było, że nazywać się będą Rockefeller Center. – W Ameryce sukces jest obiektem podziwu i uwielbienia, niemalże kultu – tłumaczy Jacek Santorski. – Tam człowiek, który odniósł sukces, jest podziwianym bohaterem. Może nawet bardziej niż bohaterowie wojenni. Tymczasem w Polsce sukces ciągle jest traktowany bardzo podejrzliwie. Co gorsza, wśród Polaków budzi często zawiść, zazdrość i podejrzenia, czy aby na pewno został on osiągnięty w majestacie prawa.
To główny powód, dla którego polscy milionerzy nie kwapią się do nazywania swoim nazwiskiem wybudowanych bądź odrestaurowanych budynków. W ten sposób tracą szansę na zaznaczenie swojego miejsca zarówno w historii polskiej gospodarki, jak i kultury. Chociaż pierwsi odważni już są... Zapytany o nazwę swojego muzeum Villa la Fleur Marek Roefler odpowiada,z lekkim wahaniem: to parafraza jego szwajcarskiego nazwiska wymyślona przez żonę.