Ocalić się od zapomnienia

Andrew Carnegie czy John D. Rockefeller mają już nad Wisłą swoich naśladowców. Polscy milionerzy też chcą zostawić po sobie ślady. Dlatego inwestują w bardzo charakterystyczne budowle i tworzą wyjątkowe kolekcje sztuki.

Publikacja: 21.09.2013 01:01

Villa la Fleur. Prywatne muzeum sztuki w Konstancinie-Jeziornie pod Warszawą.

Villa la Fleur. Prywatne muzeum sztuki w Konstancinie-Jeziornie pod Warszawą.

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

W samym sercu Manhattanu, między Piątą a Szóstą Aleją, stoi kompleks 19 budynków w stylu art déco znany na całym świecie jako Rockefeller Center. Kilkaset metrów dalej jest Carnegie Hall, jedna z najbardziej prestiżowych sal koncertowych na świecie. Andrew Carnegie wybudował gmach, który rozsławił jego nazwisko na całym świecie, w 1891 r., John D. Rockefeller rozpoczął budowę swojego życia w 1930 r. Co łączy obu dżentelmenów? Przemożna potrzeba pozostawienia po sobie czegoś więcej niż tylko zasobnego konta w banku.

Artykuł pochodzi z magazynu "Sukces"

Ta sama „przypadłość" zaczyna trapić polskich milionerów. I, jak przekonuje psycholog społeczny Jacek Santorski, wynika z tzw. teorii hierarchii potrzeb. Gdy człowiek zaspokoi podstawowe potrzeby fizjologiczne i bezpieczeństwa, zaczyna marzyć o władzy, wysokim statusie. Gdy je osiągnie, pojawia się chęć samorealizacji, transcendencji. To wtedy do głosu dochodzą potrzeby filozoficzne, filantropii, a także te związane z kulturą i sztuką.

– Ale jest jeszcze coś. To sentyment z dzieciństwa – przekonuje Marek Roefler, twórca i właściciel prywatnego muzeum Ecole de Paris w Konstancinie-Jeziornie pod Warszawą. – To wspomnienia z czasów, gdy jeździłem z ojcem na polowania, dały początek moim zainteresowaniom malarskim. Zostały mi w pamięci sceny myśliwskie i tak na ścianach mojego pierwszego domu pojawili się Kossak i Zygmuntowicz.

130 mln euro szacunkowo na budowę Starego Browaru wydała firma Grażyny Kulczyk.

Dziś Marek Roefler jest jednym z największych kolekcjonerów szkoły paryskiej (środowisko polskich i żydowskich artystów na emigracji w Paryżu, w okresie międzywojennym). Muzeum mieści się w pięknym pałacyku z 1906 r., który pięć lat temu przeszedł gruntowny remont i zyskał miano: Villa la Fleur. Wnętrza urządzono w stylu árt déco. Wyszukane, bardzo eleganckie meble stanowią doskonałe tło dla bogatej ekspozycji malarstwa. – Moja i inne kolekcje szkoły paryskiej mogły powstać tylko dlatego, że nagle po transformacji ustrojowej otworzył się rynek wielu zapomnianych artystów. Ich dzieła tkwiły na strychach starych domów porozrzucanych po całej Francji – mówi Roefler, który ruszył ich tropem. – Szybko się okazało, że można je kupić znacznie taniej niż w Polsce. Wciągnąłem się. Dziś to już rodzaj uzależnienia.

Pokrewieństwo dusz

O podobnym uzależnieniu może mówić również Grażyna Kulczyk, która jest największym kolekcjonerem sztuki współczesnej w Polsce. W środowisko artystyczne weszła już w czasie studiów. Na przełomie lat 60. i 70. Poznań był kulturalną stolicą Polski. – Sztuka kręciła mnie już jako młodą dziewczynę, a w Poznaniu gotowało się wtedy jak w kotle – wspomina w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej". Wówczas stać ją było jedynie na plakaty. Dziś w imponującej inwestycji Stary Browar na wystawy swojej kolekcji przeznacza kilka tysięcy metrów kwadratowych. Oprócz tego Grażyna Kulczyk nierzadko wypożycza dzieła ze światowych muzeów i galerii, a sam kompleks budynków został uznany za jedną z 20 ikon polskiej architektury powstałej po 1989 r.

300 tys. zł wart jest najcenniejszy obraz w kolekcji Marka Roeflera. To „Autoportret" Mojżesza Kislinga.

Bo w Starym Browarze życie spotyka się ze sztuką. I to dosłownie. Obok ponad 200 sklepów, 15 restauracji, 13 kawiarni są też: teatr, sala koncertowa, kilkanaście wnętrz wystawienniczych, osiem sal kinowych, trzy kluby muzyczne i zabytkowy park. Zresztą to miejsce zobowiązuje. Kompleks powstał na bazie dawnego browaru Huggera, niemieckiego piwowara. Jeszcze u schyłku PRL straszył zdewastowanymi murami. W 1998 r. firma Grażyny Kulczyk odkupiła nieruchomości, pozyskała sąsiednie grunty i rozpoczęła pracę nad projektem: Centrum Biznesu i Sztuki Stary Browar 50 50. Skąd to „50 na 50"? To filozoficzna baza wszystkich projektów Grażyny Kulczyk. Zakłada, że 50 proc. każdego z nich stanowi sztuka, drugie 50 proc. determinuje specyfika danego przedsięwzięcia. Wyważenie obu pierwiastków umożliwi kontakt ze sztuką w codziennych sytuacjach. I tak w Starym Browarze dopełnieniem sztuki jest biznes. Biznes rozwija sztukę, a sztuka biznes.

Nie tylko Grażyna Kulczyk odkryła magię tego połączenia. Marek Roefler również mocno podkreśla jego znaczenie. Zwłaszcza jako sposób komunikowania się ludzi biznesu. – Ja to nazywam pokrewieństwem dusz – przekonuje Roefler. – Na Zachodzie normą jest, że ludzie na pewnym poziomie rozwoju duchowego i finansowego interesują się sztuką. Odwiedzają muzea, dużo czytają na ten temat i znają się z marszandami na całym świecie. Sztuka naprawdę zajmuje ważne miejsce w ich życiu. To ich pasja, ich sposób na relaks. Nie jest niczym nadzwyczajnym, gdy biznesmen oprócz swojej wizytówki wręcza mi naukowy katalog domowych zbiorów sztuki.

1 mld zł wydał Leszek Czarnecki na budowę Sky Tower.

Co ciekawe, zauważa Roefler, goście ze świata bardzo dobrze znają nazwiska i dorobek polskich malarzy Szkoły Paryskiej. Mają w domach dzieła Mojżesza Kislinga czy Meli Muter, podczas gdy w Polsce to malarstwo jest praktycznie nieznane.

Trudna definicja sukcesu

Dlatego ludzie ze szczytu drabiny finansowej w Polsce coraz chętniej inwestują już nie tylko w sztukę, lecz także w wyszukaną architekturę. I tak jak Grażyna Kulczyk w Poznaniu, tak Leszek Czarnecki we Wrocławiu przyczynił się do zmiany krajobrazu architektonicznego miasta. Postanowił wybudować najwyższy wieżowiec w Polsce. Ten imponujący, smukły i elegancki kompleks mieszkalno-biurowo- -handlowy będzie w tym mieście przez długie lata kojarzony z nazwiskiem swojego inwestora. Podobnie jak Wola Center, kompleks biurowy klasy A budowany w Warszawie. Ten ostatni jest dziełem wybitnego polskiego architekta Stefana Kuryłowicza. To coś zdecydowanie więcej niż tylko biurowiec. Jego sylwetka będzie się wyróżniać z otoczenia, ponieważ inspiracją dla architekta była struktura kryształu. Dzięki temu wygląd i barwa budynku będą się zmieniać w zależności od pory dnia i stopnia nasłonecznienia.

Polscy milionerzy, którzy chcą zostać zapamiętani na dziesięciolecia, coraz odważniej myślą o stworzeniu czegoś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Czy to będzie wybitna kolekcja sztuki na światowym poziomie, czy odrestaurowany zabytkowy gmach. Co prawda dorobek kolekcjonerski naszych bogaczy wypada skromnie na tle takich gigantów jak choćby Leon Black, który zainwestował w sztukę blisko 750 mln dol. (nie kto inny jak on w 2012 r. kupił słynny obraz „Krzyk" Edwarda Muncha), czy Steven. A. Cohen, którego kolekcja wyceniana jest na okrągły miliard dolarów. Niemniej ich wkład w rozwój i promocję polskiej kultury i sztuki staje się faktem.

Jednak jest coś jeszcze, co odróżnia naszych milionerów od tych zachodnich: wstrzemięźliwość i ostrożność w afiszowaniu się ze swoim majątkiem. W Stanach Zjednoczonych Andrew Carnegie mógł bez zażenowania nazwać swoim nazwiskiem monumentalną salę koncertową. Gdy John D. Rockefeller otwierał kompleks drapaczy chmur, naturalne było, że nazywać się będą Rockefeller Center. – W Ameryce sukces jest obiektem podziwu i uwielbienia, niemalże kultu – tłumaczy Jacek Santorski. – Tam człowiek, który odniósł sukces, jest podziwianym bohaterem. Może nawet bardziej niż bohaterowie wojenni. Tymczasem w Polsce sukces ciągle jest traktowany bardzo podejrzliwie. Co gorsza, wśród Polaków budzi często zawiść, zazdrość i podejrzenia, czy aby na pewno został on osiągnięty w majestacie prawa.

To główny powód, dla którego polscy milionerzy nie kwapią się do nazywania swoim nazwiskiem wybudowanych bądź odrestaurowanych budynków. W ten sposób tracą szansę na zaznaczenie swojego miejsca zarówno w historii polskiej gospodarki, jak i kultury. Chociaż pierwsi odważni już są... Zapytany o nazwę swojego muzeum Villa la Fleur Marek Roefler odpowiada,z lekkim wahaniem: to parafraza jego szwajcarskiego nazwiska wymyślona przez żonę.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"