Te nagrania przekonują, że Katarzyna Groniec jest wokalistką, której płytę można kupić w ciemno, tak jak bilet na jej recital. Nigdy nie zawiedzie, ciągle się rozwija, zawsze w najlepszym stylu.
Początek płyty, czyli miniatura „O gdybyś Ty Bogiem był", może wprowadzić słuchacza w błąd. Przewrotna inwokacja mówi, że gdy czekamy na to, aż Bóg się nad nami zlituje, wystarczy po prostu życzliwość innego człowieka, bo ona wszystko zmienia.
Klasycznie zaaranżowany, szeptem śpiewany, niemal melorecytowany wiersz Brela w tłumaczeniu Wojciecha Młynarskiego nie zapowiada muzycznego trzęsienia ziemi, jakie następuje w „Diable". Piosenka jest transowa, z psychodelicznymi efektami i pogłosami. To monolog Złego o tym, jak nikczemnieje świat. Listy grzechów, od których moralność tania jest jak barszcz – nie ma końca.
Groniec zaskakuje wielością muzycznych wcieleń. „Byki" to fascynujące tango o ofierze korridy. Song, w którym miesza się wewnętrzny monolog zwierzęcia z marzeniami sklepikarza, który w niedzielny poranek śni o lepszym życiu. A byk marzy o piekle, w którym smażą się torreadorzy. Prawie hardrockowy, bliski stylistyce bluesa i rocka symfonicznego, jest „Trup Joe" Nicka Cave'a – niemal sadystyczna opowieść o wraku auta. Groniec krzyczy, skanduje, bawi się głosem.
Klimat uspokojenia wprowadza jazzujące wykonanie ballady Conte'a „Zielona Milonga". To Groniec, jaką znamy. Niezwykle intymna, śpiewająca z niepowtarzalnym uśmiechem. „Jacky" mógłby pochodzić z repertuaru Włodzimierza Wysockiego, bo jest w tym tekście wóda i żółć, a także stylizowana na dansing muzyczka. Jednak dystans i żartobliwy ton przekonuje, że tak pisać mógł tylko Brel.