Rynek nieruchomości i branża budowlana w Polsce powoli wychodzą z dołka, w którym znajdowały się przez ostatnie lata. W drugim kwartale 2014 roku ożywienie tych gałęzi gospodarki dało się zauważyć m.in. w danych Głównego Urzędu Statystycznego. Liczba pozwoleń na budowę nowych osiedli mieszkaniowych wzrosła, według wyliczeń GUS – w stosunku do analogicznego okresu 2013 roku – o ponad 11 proc. i wyniosła około 16 tys. Co prawda za wcześnie jest, by mówić o „boomie" w branży budowlanej, niemniej są to pewne symptomy ożywienia. A one zwiastują z kolei okazję na „murowany" zysk.
Wznoszenie inwestycji
Bynajmniej jednak nie chodzi o ulokowanie kapitału w branży budowlanej per se – np. w akcjach spółek deweloperskich (choć nie jest to aż tak złym pomysłem). Tym, co jest interesujące z punktu widzenia średnich inwestorów dysponujących wolnymi środkami rzędu 300 tys. złotych (lub mających możliwość uzyskania kredytowania w tej kwocie), są „wytwory" branży budowlanej – lokale. Nie mieszkaniowe, kupowane pod wynajem, ale obiekty przeznaczone na cele handlowo-usługowe. Skąd taka rekomendacja? Z prostej kalkulacji potencjalnych zysków w zestawieniu z ryzykiem, jakie związane jest z kupnem lokalu. W przypadku mieszkań relacja ta nie wypada dziś zbyt korzystnie. Według wyliczeń ekspertów rynku nieruchomości rentowność netto mieszkania pod wynajem obecnie rzadko kiedy przekracza 4 lub 4,5 procent w skali roku. Nawet przy uwzględnieniu, że koszt kredytu hipotecznego w złotówkach jest obecnie na poziomie około 4 procent, koszty eksploatacji lokalu mieszkalnego, wysokie nasycenie rynku ofertami oraz wciąż ograniczone zasoby portfeli najemców sprawiają, że nie jest to inwestycja, na której można zarobić tyle, ile jeszcze kilka lat temu. Do tego taka forma ulokowania kapitału wymaga dość dużego zaangażowania właściciela – zarówno w kwestii doglądania lokalu, jak i szukania najemców.
O wiele ciekawszą i bardziej rentowną opcją jest ulokowanie kapitału w inwestycji pośrednio powiązanej z ożywieniem w branży budowlanej.