Chciałoby się powiedzieć, parafrazując Narcyzę Żmichowską: „Ludzie, ludzie, wy nie wiecie, feteasca jest na świecie", w dodatku feteasca alba, regala, neagra, i ta wonna rara... Niewiele osób w Polsce wie, że to nie imiona pięknych kobiet, nie odmiany szynki parmeńskiej, ale nazwy rodzimych szczepów mołdawskiej winorośli.
Galom, którzy wynaleźli beczkę, Etruskom, Rzymianom jeszcze się nie śniło o winie, gdy Dionizos był już zadomowiony wśród Daków zamieszkujących w starożytności dzisiejszą Mołdawię. Gdy Turcy oblegali twierdzę Soroca – posyłał bociany, aby przynosiły obrońcom owoce winorośli (szczęście, że się ptaszyska nie pomyliły). Od tego czasu bocian z kiścią w dziobie jest symbolem mołdawskiego winiarstwa. Było ono tak intensywne, że zwróciło uwagę rzymskiego poety Owidiusza: zesłany na wygnanie w okolice Morza Czarnego wspomina, że zwyczajem miejscowych było zagęszczanie wina przez zamrażanie go. A więc Dakowie także jadali wino.
W XIX w., gdy Besarabia – teren między Prutem i Dniestrem – weszła w skład Imperium Rosyjskiego, posiadanie tam winnicy było w dobrym tonie wśród carskiej generalicji.
W czasach komunizmu mołdawskie winiarstwo nie straciło rozpędu: „Jest to drugi pod względem obszaru i trzeci pod względem produkcji obszar winiarski w ZSRR" – informuje „Dictionnaire des Vins", Larousse 1985. Kto wówczas odwiedzał Mołdawię, ten musiał widzieć wieśniaków siedzących przed piwniczkami, częstujących gości domowym trunkiem i konfiturami.
Ten świat trzeba ratować. Rosja ukarała Mołdawię embargiem na jej wina w odwecie za dążenie tego kraju do integracji z Unią Europejską. Unia zareagowała, otworzyła swój rynek na mołdawskie wina, widać to także na półkach polskich sklepów. A podczas tegorocznych targów ProWein 2014 w Düsseldorfie widać było starania Mołdawii, dokonany postęp reklamowano jako „Wino z Mołdawii – żywa legenda".