W pierwszym tygodniu sprzedaży płyta zajęła pierwsze miejsce na amerykańskiej liście przebojów „Billboardu". To nie dziwi, zespół Mumford & Sons, który czerpał z muzyki folk i uwielbia Emmylou Harris, od początku cieszy się gigantyczną popularnością.
Już pierwsza płyta „Sigh No More" z 2009 r. w Anglii i Ameryce zajęła drugie miejsce na listach przebojów. „Babel" (2012), którą Brytyjczycy zaprezentowali też na Open'erze, wspięła się prawie wszędzie na szczyty notowań. W Ameryce już w pierwszym tygodniu rozeszło się 600 tys. egzemplarzy, a łącznie – 2,7 mln. Fascynujące było to, że piosenki grupy nawiązywały do Szekspira i czerpały z „Makbeta" czy „Wiele hałasu o nic".
Brytyjczycy i nazwę wybrali sobie prowokacyjnie staroświecką. Nie są wielopokoleniową muzykującą rodziną, tylko grupą przyjaciół z jednego pokolenia. Ci zaś, którzy uważali, że kojarzone z muzyką folk i country instrumenty – banjo czy kontrabas – to anachronizm, musieli przyznać się do błędu. Młodych folkowców słuchali rówieśnicy wychowani w czasach dominacji elektroniki.
Mumford & Sons zawsze jednak dystansowali się od muzycznych ograniczeń. Kiedy grupę wrzucono do jednego worka z innymi formacjami z zachodniego Londynu, protestowała. Lider Marcus Mumford zawsze zaś szukał inspiracji w różnych gatunkach. Pierwszą płytę wyprodukował Marcus Dravs, współpracujący m.in. z Arcade Fire.
Na najnowszej płycie banjo i kontrabasu nie usłyszymy. Przyczyn powodzenia nowych piosenek można się zaś doszukiwać nie tylko w przebojowych-melancholijnych kompozycjach. Za zmianę odpowiada m.in. nowy producent Mumford & Sons, czyli Aaron Dessner – wpływowa postać muzyki niezależnej z zespołu The National.
Słuchając pierwszego przeboju „Believe", łatwo doszukać się zachwytu Mumford & Sons dokonaniami The National. Melancholia brzmi silniej przede wszystkim w głosie lidera Marcusa Mumforda, a wrażenie to podtrzymuje „Wolf", w którym są wpływy Bruce'a Springsteena. Nic dziwnego, że Amerykanie przyjmują te nagrania entuzjastycznie.