Jego popularność nie maleje, co jest prawdziwym fenomenem. Zainteresowanie pisarzem dało o sobie znać podczas tegorocznej, 4. edycji Festiwalu Teologii Politycznej „Tyrmand: Bikiniarz. Pisarz. Konwertyta", który odbył się w październiku 2020 w Filmotece Narodowej, w warunkach pandemicznych — z udziałem publiczności online.
Tegoroczna edycja festiwalu Teologii Politycznej po raz pierwszy tak bardzo wychyliła się w stronę kultury popularnej. Dariusz Gawin podczas debaty o pisarstwie Tyrmanda podkreślał jednak przekornie, że jego lekkość w operowaniu gatunkami literatury popularnej w czasach socrealizmu i stalinowskiej szarości to efekt naprawdę wysokiego warsztatu literackiego i wyrafinowanego języka, który trafia do odbiorcy. Podobnie jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz i Melchior Wańkowicz, Tyrmand potrafił przekuć swój talent również w finansowy sukces, czym wyłamywał się ze stereotypu biednego pisarza. Dobrze zdawał sobie sprawę z rozmaitych form stereotypizowania i nacisku wywieranych na niego zarówno w okresie życia w kraju, jak i na emigracji. „Redukowano mnie do rozmiarów faceta, który zajmuje się butami, faceta, którego specjalnością są ciuchy, faceta, który puszcza jazz. To była forma walki ze mną..." — mówił w rozmowie z Mariuszem Ziomeckim dla „Tygodnika Powszechnego". A Tyrmand zredukować się nie chciał.
Forma miała być prawdziwa, żywa, barwna — i w powieści (przypomnijmy sobie jeszcze raz opisy kolorowych sukienek na ulicach Warszawy czy zastępy przewiązanych w pasie płaszczy w „Złym"!), i w życiu. Bikiniarzem Tyrmand nie był — podkreślał Antoni Libera, który znał pisarza osobiście — on był po prostu zadbanym, eleganckim człowiekiem, który nie mógł zgodzić się na garnitury o dwa rozmiary za duże. „Z bikiniarstwem łączyło Tyrmanda to, że strój był jakimś manifestem niezgody na szarość PRL" — dodawał kulturoznawca, dr Marcin Kowalczyk, autor książki „Tyrmand karnawałowy", a Paweł Brodowski puentował: „pokaż mi swoje skarpetki, a powiem ci, kim jesteś". Co ciekawe, Ameryka odbierała Tyrmanda właśnie jako eleganckiego, konserwatywnego Europejczyka, który w żaden sposób nie szokował ubiorem — wiele rozmów o takim wydźwięku przeprowadziła Katarzyna Kwiatkowska-Gawędzka, współautorka książki „Tyrmand w Ameryce", która była gościem ostatniego dnia festiwalu.
Autentyczność i szczerość w sztuce, nie wybujała kreacja. Być blisko życia, blisko prawdziwych emocji, problemów, przeżyć pokoleniowych — tego chciał. Trzeźwość myślenia wyznaczała literacki rozwój Tyrmanda. Zaczął od pokazania prawdziwej warszawskiej ulicy, co wywołało niemałe poruszenie i co nadal przyciąga kolejne pokolenia czytelników do „arcywarszawskiej" powieści o „Złym". Wojciech Tomczyk starał się zwrócić uwagę, że Tyrmand opisywał świat, w którym ludzie naprawdę żyli, czego nie opisywali żadni literaci oficjalnego nurtu. Styl Tyrmanda wyrastał z niezależnych przemyśleń na temat literatury i świata. To wymagało nie tylko odwagi, lecz także prawdziwego talentu. A taki zdarza się nieczęsto.
Rozmowy podczas kolejnych odsłon festiwalu wciąż wracały do pytania o buntowniczość Tyrmanda, objawiającą się w różnych dziedzinach jego życia i zainteresowań. Buntowniczość, która zaskakująco godziła się z przywiązaniem pisarza do konserwatywnych wartości, z szacunkiem do chrześcijaństwa. Libera tłumaczył, że „Tyrmand wyczuwał, że egzystencjalistyczny ruch z Sartre'em na czele, to jest coś bardzo podejrzanego". W czytanym przez Jacka Braciaka fragmencie z „Dziennika 1954" widać to bardzo wyraźnie: „Nie chcę dla siebie egzystencjalizmu, albowiem jestem z gruntu optymistą. Wierzę w Boga, ludzi i ich postęp. Uważam, że optymizm jest trudniejszy. Nie jest wielką sztuką być pesymistą widząc to gówno, jakie rozciąga się bezmiernie wokół nas, znając podłość i głupotę ludzką i smród dolnej bielizny świata. Ale być optymistą, dostrzegając to wszystko aż do końca i nie mydląc sobie oczu niczym, być optymistą wbrew temu wszystkiemu, wyzywać do codziennej walki wszechpotężne, złe Doświadczenie — wydaje się wielkim, trudnym, godnym miłości Honorem" (notatka z 8 stycznia).