Po dekadzie przykręcania śruby przez rządzących w Warszawie synów Marksa i Lenina Polacy powiedzieli „nie”.
Ich bunt z 1956 roku zmusił jajogłowych do pociągnięcia za hamulec. Porzucenie socrealistycznej pałki i pojawienie się w jej miejsce w połowie lat 1950. podmuchu liberalizmu, spowodowało zupełnie nieoczekiwane konsekwencje. Uwolniona od ideologicznego gorsetu sfera kultury, ale nie tylko ona, odetchnęła wolnością. Ten oddech wolności na czterech zupełnie nie związanych ze sobą arenach: w boksie, lekkiej atletyce, filmie i sztuce, wyraził się skokowym awansem każdej z tych sztuk.
W podziwie dla nich poza granicami kraju ukuto nawet pojęcie „polskiej szkoły”. Wychowankowie Papy Sztama na ringach finałów mistrzostw Europy zapędzali do rogu i na deski posłali legendarnych championów radzieckich, na bieżniach pod różną szerokością geograficzną biegacze innych nacji na mecie oglądali jedynie plecy polskich kolegów. A jeśli w filmie pojęcie „polskiej szkoły” nobilitowało dokonania Wajdy, Munka czy Haasa, to w sztuce odnosiło się do plakatu.
„Polska szkoła plakatu” stała się częścią europejskiej, a de facto światowej kultury. Schylano przed nią kornie głowę, od sąsiednich Niemiec, przez Francję i Włochy po Japonię. Do socjalistycznej Polski pielgrzymowali adepci sztuki plakatowej z całego świata. A na niezmiennie, niestety także po 1956 roku, szarych i brzydkich ulicach kraju, kiedy po dwóch latach odwilży twardogłowa ekipa Gomułki wróciła do przykręcania stalinowskiej śruby, plakaty stawały się jej ozdobą. Uwodziły ofensywą koloru i zgrabnym, inteligentnym pomysłem. Opierał się na silnie skrótowym przekazie. Ulica urosła do rangi galerii, przechodnie stali się nagle widzami.