Początek nie zrobił wielkiego wrażenia. Tytułowa kompozycja najnowszej płyty „Rattle That Lock”, choć przebojowa, na tle dorobku Gilmoura zwłaszcza z czasów Pink Floyd nie jest szczególnym osiągnięciem. Ale potem z piosenki na piosenki było coraz lepiej. Już „Faces Of Stone” z niekonwencjonalną aranżacją Zbigniewa Preisnera, który prowadził orkiestrę symfoniczną, wypadło znakomicie.
Zawód sprawiło za to „Wish You Were Here”, zagrane nazbyt leniwie, jakby gitarzysta Pink Floyd chciał powiedzieć, że od obszernego Placu Wolności, na którym zgromadziło się 30 tysięcy fanów - woli kameralne miejsca. Dopiero gdy rozbrzmiało „What Do You Want From Me” z muzyki uwolniła się rockowa energia. Zaśpiewana na wiele głosów kompozycja „A Boat Lies Waiting” zabrzmiała przepięknie, eksponując melancholijną partię pianina w stylu Ricka Wrighta, zaś delikatne motywy orkiestry podkreślały refleksyjną aurę. Nie potrzebne były efekty wizualne.
Zresztą rzadziej niż zwykle Gilmour korzystał z wielkiego telebimu w kształcie koła, zwanego „Mr Screen”, zwłaszcza w pierwszej części wieczoru. Szkoda, że poniżej oczekiwań wypadło „Money”, zagrane bez wielkiej energii, a przecież to piosenka o niszczącej sile pieniądza. Więcej dramatyzmu miała piosenka z najnowszej płyty „In Any Tongue”, która poprzedziła finał pierwszej części koncertu, czyli „High Hopes”. Wrocławskie wykonanie potwierdziło, że to jedna z najważniejszych kompozycji Gilmoura z okresu po odejściu z zespołu Rogera Watersa.
Siła diamentu
Drugą część koncertu otworzyło „One Of These Days” z okresu Pink Floyd, gdy w szeregach grupy nie było już Syda Barretta. Gilmour zachował psychodeliczny charakter kompozycji, grając porywające solo. To był wstęp do najciekawszej części koncertu, którą otworzyło „Shine On You Crazy Diamonds”, kompozycja dedykowana Barrettowi, gdy w skutek nadużywania narkotyków padł ofiarą szaleństwa. O tym, że sam Gilmour chce być człowiekiem harmonii i ceni sobie spokój świadczyły wysmakowane i harmonijne wykonania „On An Island” i „Today”. Dopiero na koniec zagrał mocne „Run Like Hell” zilustrowane orgią świateł. To było sprytne zaproszenie do mocnych braw.