6 lat temu Florence występowała w Polsce w warszawskiej Stodole, która mieści dwa tysiące fanów. W czwartek 29 czerwca była największą gwiazdą pierwszego dnia gdyńskiego festiwalu i swoim energetycznym występem zrobiła furorę.
O tym, że stała się artystką „kultową” świadczyły setki fanów, nie tylko dziewcząt i pań, z wiankami na głowach, które stały się częścią wizerunku artystki. Wielu z uczestników koncertu miało też twarze skąpane w brokacie. Tak jak Florence. Ale przede wszystkim trudno było nie ulec sile jej muzyki, głosu, energii, witalności, a przy okazji zwiewności i delikatnego sexapilu. Ubrana w muślinowy, niemal przezroczysty dwuczęściowy kostium w kolorze lila-róż, bosa niczym rusałka, płynęła ponad sceną w charakterystycznych piruetach.
Tego triumfalnego pochodu nie przerwało nawet groźnie wyglądające poślizgnięcie podczas „What The Water Gave Me”, gdy uderzyła głową o podłogę. Szybko jednak powstała. A potem, mając znakomity kontakt ze słuchaczami, szeroko komentując każdą piosenkę i rozmawiając z młodymi ludźmi – unosiła się na coraz wyższy poziom muzycznej sztuki.
Wspomagała ją żeńska sekcja dęta, harfista, chórek, gitarzyści, ale przede wszystkim wielka wiara w siłę muzyki i swojego śpiewu. Nie ma drugiej takiej wokalistki obdarzonej głosem jednocześnie delikatnym i silnym. Florence jest artystką kompletną i totalną.