Fanów pięknego śpiewu jest w Warszawie wielu. Tłumnie i gorąco było zatem w weekend w Filharmonii na dwóch prezentacjach arcydzieła belcanta – „Normy” Vincenzo Belliniego.
Relację zacząć trzeba nietypowo i używając archaicznego już określenia, że orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Antoniego Wita „tęgo grała”. Od potężnych marszowych rytmów drżały ściany, a we wstępach do obu aktów morze dźwięków pochłonęło słuchaczy.
Silny akompaniament niestraszny jednak wielkim głosom, a taki ma Hasmik Papian. Ormianka, która zagraniczną karierę zaczynała na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego, dziś jest gwiazdą światowego formatu. I ma warunki ku temu, by sięgnąć po rolę Normy, w historii opery zarezerwowaną dla największych artystek.
U Hasmik Papian na równi należy podziwiać barwę głosu, jak i nieprawdopodobną kondycję. Dzięki niej z tą samą świeżością i siłą mogła zaśpiewać po trzech godzinach finał „Normy”. Zabrakło natomiast interpretacyjnej finezji i bogactwa emocji.
Belcanto to bowiem nie tylko piękny śpiew, ale także ogromna różnorodność ekspresji. Udowodnił to tenor Zoran Todorovich. Na pierwszym koncercie zaczął fatalnie, od dwóch potknięć na wysokich, popisowych dźwiękach, ale potem stworzył fenomenalną kreację. Każdy wokalny niuans służył budowaniu postaci Pollione, kochanka Normy.