Kuchnia bywa też orężem walki dyplomatycznej. Przodują w tym Francuzi, dla których stół dyplomatyczny jest czymś w rodzaju wyzwania zawodowego. Mogą znaleźć się na nim wyłącznie dania narodowe, najwyższej jakości. Towarzyszące im wina są zwykle oszałamiająco drogie. Nie pochwalam tego. Podobają mi się pod tym względem demokraci amerykańscy. Oni nie mają ambicji szpanowania wymyślnością dań. Podają jedzenie proste i solidne. Ale w bardzo ładny sposób.

Miły dla oka stół jest bardzo ważny. Dużą rolę odgrywa spisane menu. Nie tylko opisuje, co jest na talerzu, ale intryguje nazwami dań, co może się stać pretekstem do rozmowy. Zdarza się, zwłaszcza gdy gość jest zaprzyjaźniony z gospodarzem, że prosi się kucharza o coś specjalnego. Gdy byłem w Paryżu, gościłem cudzoziemca – amatora polskiej kuchni. Poprosił o coś ekstra z naszych narodowych dań. Mój naprawdę kiepski kucharz zaserwował mu kaszankę. W dodatku zupełnie rozsypaną. Gość dyplomatycznie skomentował: – No cóż, rozumiem, teraz wszystko w waszym kraju jest przejrzyste.

Czego osobiście nie znoszę, to toastów. Zwłaszcza po przystawkach. Jestem jeszcze głodny, a danie główne stygnie. Ambasador Grecji uznał kiedyś, że najlepsza na toast jest chwila przed deserem. I ja się pod tym podpisuję.Z podawanych dań najbardziej cenię sałatę. Jej liście przydają się, gdy jedzenie jest okropne. Można nimi zasłonić niezjedzone danie i udawać, że się je zjadło.