Justin Timberlake i Beyoncé Knowles są na scenie jak ogień i woda, ale oboje oszukują publiczność

Ona trzęsie pośladkami i muzyką r&b, on króluje w męskim popie i sercach słuchaczek. Po ich tegorocznych trasach Beyoncé wygrywa 1:0

Publikacja: 22.12.2007 01:43

Justin Timberlake i Beyoncé Knowles są na scenie jak ogień i woda, ale oboje oszukują publiczność

Foto: EAST NEWS

Ona wynurza się z kłębów dymu niczym starożytna bogini, on wyjeżdża spod ziemi, oparty o mikrofon jak staromodny śpiewak. Przez następne dwie godziny jej show będzie buzował od seksu, ociekał romantycznym lukrem i pulsował w rytm potężnych perkusji. Jego koncert okaże się wręcz grzeczny.

Podczas gdy Beyoncé wije się w prowokującym tańcu, wyrzuca w powietrze uda i balansuje na granicy przyzwoitości w skąpych sukienkach, Justin pije tylko kieliszek tequilli, zdejmuje marynarkę i rozluźnia krawat. Ona wciąż dostarcza nowych rozrywek. On nie stara się być aż tak efektowny – po numerze tańczonym dla zmiany nastroju po prostu siada do pianina albo chwyta za gitarę. Jest nudniej, ale też bardziej po ludzku – Justin się rozluźnia i z każdą piosenką wypada lepiej.

Tymczasem temperatura występu Beyoncé spada. Hitchcockowski scenariusz, wedle którego najpierw jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie, nie sprawdza się – wykańcza go przesyt. Tempo i natłok atrakcji jest nie do wytrzymania, nawet dla samej wokalistki. Beyoncé ma świetną kondycję i silny głos, dlatego przez pierwszą godzinę połączenie dynamicznego tańca i perfekcyjnego śpiewu robi wrażenie. Później zaczynają się triki – między utworami wokalistka śpiewa trudne, ale króciutkie wokalizy, po czym w kilku utworach wspiera się playbackiem. To już wstyd. W r&b i soulu głos jest najważniejszym instrumentem. Proszę sobie wyobrazić Arethę Franklin, która markuje „Respect”...

Timberlake oszukuje w odwrotnej kolejności – wita się utworami z nowej płyty, w których jego udział ogranicza się do pojedynczych fraz i pokrzykiwania. Rozmyślnie oszczędza słaby głos. Śpiewać zaczyna dopiero w piosenkach r&b z poprzednich albumów. Ale i tak widać, że jest lepszym tancerzem niż wokalistą.

Oba koncerty to wydmuszki. Beyoncé i Justin nie potrafią przeżywać muzyki

Oba te koncerty to wydmuszki. I upiorny test dla idoli, którzy próbują dorównać swym telewizyjnym wizerunkom. W popkulturze, jak śpiewa Katarzyna Nosowska, nastała „era retuszera”. Dlatego Justin i Beyoncé muszą ukryć słabości. Brak charyzmy Justina przesłania tłum tancerzy. Beyoncé bez przerwy się uśmiecha, obstawiona baterią dmuchaw, które osuszają każdą kroplę potu.

Jej koncert jest niewątpliwie lepszy muzycznie i bardziej widowiskowy niż wieczór z Timberlakiem. Ale wyrachowana reżyseria obu spektakli odbiera całą przyjemność. Beyoncé i Justin to dzieci MTV cierpiące na szczególny rodzaj impotencji – nie potrafią przeżywać muzyki, tworzyć bliskości z publicznością. Na scenie są tymi samymi marionetkami, które znamy z teledysków.

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla