Reklama

Żart, eksperyment, refleksja, czyli esencja kina

Polskie filmy animowane dla dorosłych. Można się przy nich świetnie bawić. Są odtrutką na hollywoodzkie bajki z komputera

Aktualizacja: 25.01.2008 12:18 Publikacja: 25.01.2008 01:36

Żart, eksperyment, refleksja, czyli esencja kina

Foto: materiały prasowe

Jeszcze dekadę temu sytuacja w polskiej animacji była dramatyczna. – W latach 90. przedstawicielem najmłodszego pokolenia w Se-ma-forze był niemal 50-letni Marek Skrobecki – mówi Zbigniew Żmudzki, dyrektor łódzkiego studia animacji.

Ale polska animacja się odrodziła Tacy twórcy średniego pokolenia jak Piotr Dumała, Mariusz Wilczyński i Marek Skrobecki lub młodzi: Tomasz Bagiński, Grzegorz Jonkajtys, Wojciech Wawszczyk zdobywają nagrody i uznanie na międzynarodowych, prestiżowych festiwalach.

Jednak – mimo sukcesów – wciąż nie pokonali najważniejszej przeszkody. Jeszcze nie zdążyli wychować sobie widza. W powszechnej świadomości animacja kojarzona jest z perypetiami Shreka lub kreskówkami Disneya. Natomiast twórczość Wilczyńskiego lub Wawszczyka pozostaje dla przeciętnego widza dziwaczną niszą.

Tymczasem w ich animacjach można znaleźć to wszystko, co stanowi esencję dobrego kina: zabawę kolorem, błyskotliwy żart, eksperyment, osobisty ton.

Weźmy na przykład „Kizi Mizi” Mariusza Wilczyńskiego. Pomysł jest banalny i przypomina zarys scenariusza do kreskówki o Tomie i Jerrym. Tyle że Wilczyński nie opowiada o pogoni kota za myszą, ale o... miłości między nimi! Jak sam autor przyznaje w rozmowie z portalem filmweb: „Niektóre rzeczy to autopsja, niektóre sobie wymyśliłem”.

Reklama
Reklama

Współczesne filmy polskich animatorów kontynuują także tradycję rodzimej animacji z jej złotego okresu w latach 60. Pod pozorem zwykłej historii przemycają egzystencjalną refleksję.

Znakomicie widać to w „Drzazdze” Wojciecha Wawszczyka – 16-minutowej opowieści o nieszczęśliwie zakochanej ławeczce. Film pięknie łączy komputerową technikę z tradycyjną techniką malarską.

Jednocześnie te fabuły do niczego nas nie zmuszają – pozostawiają pełną swobodę interpretacji.

W lalkowym „Ichthys” Marka Skrobeckiego obserwujemy mężczyznę, który w restauracji zamówił rybę. W zależności od tego, jak odczytamy tytuł, dostrzeżemy w tej animacji dwie historie. Jeśli potraktujemy „Ichthys” jako wyraz z greki oznaczający właśnie rybę, wtedy opowieść Skrobeckiego będzie dowcipną anegdotą o facecie czekającym na posiłek. Natomiast jeżeli rozszyfrujemy tytuł jako słynny akrostych, którego litery tworzą inicjały „Jesous Christos Theou Yios Soter” (Jezus Chrystus, Syn Boga, Zbawiciel), to okaże się, że oglądamy przypowieść o wierze.

Podobnie jest z twórczością Tomka Bagińskiego („Katedra”, „Sztuka spadania”) i Grzegorza Jonkajtysa („Arka”). Na pierwszy rzut oka każdy z ich obrazów to tylko olśniewające komputerowymi efektami science fiction. Jednak ten zabieg ma głębszy sens. Niemal epicka, a zarazem nowoczesna forma nadaje fabule uniwersalny wymiar. Dzięki temu filmy Bagińskiego i Jonkajtysa stają się intrygującymi opowieściami o człowieczeństwie.

By dowiedzieć się czegoś ważnego o nas samych lub spróbować inteligentnej rozrywki, przestańmy uważać polską animację dla dorosłych za artystyczne getto. To jest kino z prawdziwego zdarzenia!

Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Kultura
Pierwsza artystka z niepełnosprawnością intelektualną z Nagrodą Turnera
Kultura
Karnawał wielokulturowości, który zapoczątkował odwilż w Polsce i na świecie
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama