Jeszcze dekadę temu sytuacja w polskiej animacji była dramatyczna. – W latach 90. przedstawicielem najmłodszego pokolenia w Se-ma-forze był niemal 50-letni Marek Skrobecki – mówi Zbigniew Żmudzki, dyrektor łódzkiego studia animacji.
Ale polska animacja się odrodziła Tacy twórcy średniego pokolenia jak Piotr Dumała, Mariusz Wilczyński i Marek Skrobecki lub młodzi: Tomasz Bagiński, Grzegorz Jonkajtys, Wojciech Wawszczyk zdobywają nagrody i uznanie na międzynarodowych, prestiżowych festiwalach.
Jednak – mimo sukcesów – wciąż nie pokonali najważniejszej przeszkody. Jeszcze nie zdążyli wychować sobie widza. W powszechnej świadomości animacja kojarzona jest z perypetiami Shreka lub kreskówkami Disneya. Natomiast twórczość Wilczyńskiego lub Wawszczyka pozostaje dla przeciętnego widza dziwaczną niszą.
Tymczasem w ich animacjach można znaleźć to wszystko, co stanowi esencję dobrego kina: zabawę kolorem, błyskotliwy żart, eksperyment, osobisty ton.
Weźmy na przykład „Kizi Mizi” Mariusza Wilczyńskiego. Pomysł jest banalny i przypomina zarys scenariusza do kreskówki o Tomie i Jerrym. Tyle że Wilczyński nie opowiada o pogoni kota za myszą, ale o... miłości między nimi! Jak sam autor przyznaje w rozmowie z portalem filmweb: „Niektóre rzeczy to autopsja, niektóre sobie wymyśliłem”.