Reklama

Soulowe pogróżki Estelle

W nagranie płyty „Shine” zaangażowało się kilkunastu świetnych muzyków. Ale w pamięci po tym krążku zostanie jedna piosenka

Publikacja: 07.05.2008 01:17

Soulowe pogróżki Estelle

Foto: Rzeczpospolita

Estelle, czarnoskóra wokalistka z Londynu, mówiła przed premierą płyty „Shine”, że ma dość białych piosenkarek soulowych promowanych teraz w Wielkiej Brytanii. Chodziło m.in. o Amy Winehouse, Adele i Duffy. Zapowiedziała, że pokaże, jak się tę muzykę śpiewa naprawdę.

Jedno pokazała na pewno – charakter. Zdobyła wsparcie najlepszych amerykańskich producentów, ale Will. I. Am, Wyclef Jean i John Legend nie zmienili jej w marionetkę, trzymają się w tle. Estelle śpiewa ze swobodą, chwilami wydaje się nawet arogancka, ale to w utworach z pogranicza hip-hopu i r&b element wskazany. Jednak kiedy zapewnia, że ma do zaoferowania coś wyjątkowego, nabieram wątpliwości.

Płyta daje co prawda sporo przyjemności – kompozycje są lekkie i niesztampowe, pozwalają odetchnąć od schematów. Kłopot jednak w tym, że „Shine” równie łatwo przyswoić, co zapomnieć. Płyta, nawet po wielokrotnym przesłuchaniu, wydaje się mdła. Trudno wskazać winnego, bo album jest pieczołowicie dopracowaną mozaiką. „Magnificent” i „No Substitue Love”, oparte na jamajskich brzmieniach, wypadają relaksująco. W tej drugiej znalazły się ciekawie zaadaptowane fragmenty utworu George’a Michaela – tym samym Estelle pokazała, że i w Europie jest z czego samplować. W „So Much Out The Way” pojedynkuje się ze zmiennym rytmem – wychodzi z próby zwycięsko, jako utalentowana raperka. A w „More Than Friends” udowadnia, że klasyczna rhythmandbluesowa kołysanka to też nic trudnego.

Ale ze wszystkich tych wysiłków zostanie nam tylko jedna piosenka – promująca krążek „American Boy”. Buzuje energią, z hiphopowej przeistacza się w klubową. To świeża i napisana z przekorą fantazja o transatlantyckim romansie, w którym jako symbol Ameryki występuje raper Kanye West. Estelle zamawia u niego wycieczkę do Los Angeles, w zamian oferuje uroki Londynu. Oboje żartują z dzielących ich stereotypów i różnic językowych. Z ich przekomarzania wyłania się jeden z najciekawszych przebojów ostatnich miesięcy. O całym albumie tego powiedzieć się nie da.

Może Winehouse i Duffy o soulu wiedzą mniej, ale z nikim się nie ścigają, śpiewają z pasją, a ich piosenki rozpoznałabym obudzona w środku nocy. O Estelle mogę powiedzieć tylko, że jest wszechstronna i pewna siebie.

Reklama
Reklama

Estelle, shine, Warner Music Poland, 2008

Estelle, czarnoskóra wokalistka z Londynu, mówiła przed premierą płyty „Shine”, że ma dość białych piosenkarek soulowych promowanych teraz w Wielkiej Brytanii. Chodziło m.in. o Amy Winehouse, Adele i Duffy. Zapowiedziała, że pokaże, jak się tę muzykę śpiewa naprawdę.

Jedno pokazała na pewno – charakter. Zdobyła wsparcie najlepszych amerykańskich producentów, ale Will. I. Am, Wyclef Jean i John Legend nie zmienili jej w marionetkę, trzymają się w tle. Estelle śpiewa ze swobodą, chwilami wydaje się nawet arogancka, ale to w utworach z pogranicza hip-hopu i r&b element wskazany. Jednak kiedy zapewnia, że ma do zaoferowania coś wyjątkowego, nabieram wątpliwości.

Reklama
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Kultura
Lech Majewski: Mamy fantastyczny czas dla plakatu. Nie boimy się AI
Reklama
Reklama