Przed sobotnią transmisją w TVP zastanawiano się, czy jako zwycięzcy zorganizujemy przyszłoroczny finał konkursu Eurowizji. Kilka godzin później werdykt europejskiej publiczności sprowadził nas na ziemię. Isis Gee zdobyła 14 punktów, razem z Niemcami i Wielką Brytanią zamykając stawkę.

Isis Gee nie mogła znaleźć się wśród najlepszych. W tym konkursie nie liczy się, kto i jak śpiewa. Gdy od kilku lat o werdykcie decydują telewidzowie z ponad 40 krajów, a każdy z nich ma tyle samo punktów do dyspozycji, rywalizacja toczy się między państwami z dawnego obszaru Związku Sowieckiego a Bałkanami. Oba regiony popierają swoich, więc wygrał Rosjanin Dima Bilan przed Ukrainką Ani Lorak i Greczynką Kalomirą. Na Isis Gee głosowały jedynie Irlandia i Wielka Brytania, gdzie Polaków nie brakuje.

Gdybyśmy nawet zaczęli domagać się innego systemu głosowania (na przykład pierwiastkowego), i tak nie mielibyśmy szans. Wystarczy porównać półamatorsko zaaranżowaną pieśń „For Life” Isis Gee z produktem Dimy Bilana. Rosjanin oddał piosenkę w ręce słynnego producenta, Amerykanina Timbalanda, a na estradzie piruetami wspierał go mistrz olimpijski w łyżwiarstwie figurowym Jewgienij Pluszczenko. Efekt artystyczny wyszedł tandetny, jak wszystko, co serwuje konkurs Eurowizji, ale przynajmniej opakowanie było efektowne.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora j.marczynski@rp.pl