– Takich pacjentów jest coraz więcej – mówi Martyna Tworkowska, psychoterapeuta i mediator rodziny.
Daniel Bąk, psycholog, opowiada o kobiecie, która przyszła z teczką pełną e-maili wydrukowanych ze skrzynki swojego partnera. Martyna Tworkowska – o osobach, które instalują specjalne programy szpiegowskie.
– Chociaż zdecydowana większość partnerów wstydzi się tego typu działań, pragnienie dowiedzenia się, „jak jest naprawdę”, bierze u nich górę nad skrupułami i wstydem – wyjaśnia.
Śledząc treść wypowiedzi na forach internetowych, łatwo zauważyć, że wśród najczęściej wymienianych dowodów zdrady są popularne esemesy.
To, czego nie ma
W każdym esemesie mieści się do 160 znaków – ok. 25 słów, czyli blisko pięć zdań. – To bardzo mało – ocenia prof. Teresa Hołówka z Uniwersytetu Warszawskiego. Przyznaje, że takie szczątkowe, pozbawione szerszego kontekstu informacje są wylęgarnią implikatur konwersacyjnych, czyli niemal automatycznych wniosków, jakie wyciąga odbiorca po zapoznaniu się z treścią komunikatu. – Prawie każdy, kto w roli przypadkowego odbiorcy przeczyta esemes o treści „Umarł po urodzeniu”, pomyśli, że chodzi o niemowlaka, który umarł zaraz po tym, jak przyszedł na świat. Tymczasem – zauważa profesor – takiej informacji w ogóle w tym zdaniu nie ma (de facto mówi ono o wszystkich, którzy umarli po tym, jak się narodzili). Jest tak, ponieważ często wyciągamy wnioski z tego, co nie zostało, a nie z tego, co zostało powiedziane – wyjaśnia. Stąd takie esemesy jak (podaję autentyczne przykłady) „Cieszę się, że wczoraj w nocy znaleźliśmy wspólny język”, „Lubię to z tobą robić” czy „Mam ochotę na… wspólny sport (uśmiechnięta buźka)” – budziły, budzą i będą budziły erotyczne skojarzenia. Nie znając szerszego kontekstu, tła sytuacyjnego i intencji nadawcy, mamy niewielkie (lub prawie żadne) szanse na poprawne odczytanie treści esemesa – przestrzega prof. Hołówka.