Słodka pycha Belgów

Co tu robić na brukselskim dworcu Midi, mając bilet w jednej kieszeni, trochę drobniaków w drugiej i nieco czasu do odjazdu pociągu? Ja kupiłem sobie za półtora euro kultowy batonik Gallera

Aktualizacja: 09.08.2008 14:17 Publikacja: 09.08.2008 02:08

Słodka pycha Belgów

Foto: Rzeczpospolita

Inne rozwiązania nie wchodzą w grę. Chyba że zdecydujemy się na dwa batoniki. Kto raz ich spróbował, oddałby za nie wszystkie marsy i snickersy tej ziemi.

Batonik nie zmienił się od dziesięcioleci, choć w samym czekoladnictwie sporo się zmienia. Nawet batoniki Côte d’Or, którymi zwykłem się zajadać w Brukseli i na wielu lotniskach świata, poddane zostały liftingowi. Tymczasem batonik wymyślony przez Jeana Gallera, czekoladnika z Liege i oficjalnego dostawcę na królewski dwór, ma ciągle to samo opakowanie – w dwóch trzecich czarne, w pozostałej części kolorowe.

Taka oprawa to projekt żony czekoladnika, a to ma ścisły związek z pewną kamienicą w pobliżu Mozy. Młody Jean po studiach cukierniczych we Francji i Szwajcarii szukał miejsca na otwarcie własnego sklepiku w Liege. Trafił właśnie na ową kamienicę i wziąwszy kredyt, kupił ją.

Tak się złożyło, że sprzedający mieli córkę na wydaniu, która wpadła mu w oko (a on córce). Wzięli ślub, a dziś Jean mówi przekornie: – Nie jestem pewien, czy nie było odwrotnie: najpierw miłość, a potem kamienica.Dziś wspólnie robią: on czekoladki, ona ich oprawę.

W wytwórni spędziłem pół dnia. Jean wpadł tylko, by się przedstawić. Problem z Jeanem polega na tym, że cały czas się uśmiecha i dowcipkuje. Podobnie jak jego córka Justine, dziewczyna niezwykłej urody, w której z miejsca się platonicznie zakochałem.

Biura firmy dalej mieszczą się w tej samej, niezwykle wąskiej, ale za to trzypiętrowej kamieniczce. Z tyłu jest fabryczka, ale to nie koniec. Jak się okazało, krewni Gallerów wykupili prawie połowę dość długiej ulicy. Wszyscy pracują w firmie. I wszyscy mają co robić.

Galler najpierw podbił belgijską stolicę, a dziś ma ponad 2000 sklepików na całym świecie i co roku otwiera nowe. Ostatnio w Dubaju.

Najnowszym przebojem firmy są czekoladowe pastylki Les Florales z dodatkiem płatków róży, jaśminu, pomarańczy i fiołków. Z tej samej serii pochodzą Les Marines, także z dodatkiem kwiatów, tym razem hawajskich. Najbardziej kosmiczne są Kaori, co po japońsku oznacza zapach, aromat. W pudełku jest sześć czekoladowych paluszków-pralinek i słoiczki z różnymi tartymi korzeniami, ziołami i Bóg jeden wie, czym jeszcze, bo część ma japońskie nazwy, których nie potrafię rozszyfrować. Konsumpcja polega na zanurzaniu paluszków w orientalnych proszkach i nagryzaniu.

Pytam Justine, czy nie mógłbym po prostu wsunąć sobie takiej pralinki tak ot, bez tego orientalnego ceremoniału. – Ależ proszę! Odpowiada zdziwiona. Czekolada to wolność! Jedz, jak chcesz.

Pół dzielnicy pachnie czekoladą, ale nie zazdroszczę jej najbliższych miesięcy. Czeka ją bowiem potworna praca. Nieco przed świętami hurtownicy na całym świecie zaczną zamawiać belgijską czekoladę tonami. Dlatego punktem honoru każdego poważnego czekoladnika jest tuż przed gwiazdką zaskoczyć odbiorców czymś nowym, wyrafinowanym, ładnie opakowanym. Niektórzy producenci dostają od tego niemal pomieszania zmysłów.

Jak Pierre Marcolini, inny cukiernik, z którym miałem się spotkać. W 1995 roku na targach winiarskich Vinexpo urządził taki pokaz swoich wyrobów i łączenia ich z winem, że dziennikarze długo o niczym innym nie rozmawiali. Był wtedy świeżo upieczonym młodzieżowym mistrzem świata czekoladników. Potem otworzył własny zakład w stolicy Belgii.

Tuż przed wyjazdem dowiedziałem się, że do spotkania nie dojdzie. Brukselscy znajomi mówili mi, że kompletnie ześwirował – zamknął się w laboratorium i całymi dniami wymyśla nowe czekolady.

Jean też ma asa w rękawie. Śmiało mówił o nowym wyrobie, faktycznie nie mówiąc absolutnie nic. Długo ciągnąłem go za język, ale on tylko z uśmiechem podsycał moją ciekawość. Wziąłem więc na bok Justine i próbowałem tego samego, ale mój niewątpliwy urok osobisty nie zadziałał, jak należy, choć próbowałem różnych dziennikarskich podstępów. Biłem się w piersi, że tego nie opublikuję, z moich oczu szerokim strumieniem waliła gorliwa szczerość, ale po dłuższej walce poległem z kretesem. Nie wiem nawet, czy to będą pralinki czy też może nowy rodzaj tabliczki czekolady, a może batonik.

Jedyne, co uzyskałem, to zapewnienie, że w Polsce będę pierwszym, który się dowie. Mam czekać na przesyłkę.

Mając 16 lat tworzył pierwsze słodycze na tyłach cukierni swojego ojca. Fabrykę czekolady założył w 1976 roku w Liege. 18 lat później został oficjalnym dostawcą wyrobów czekoladowych na dwór belgijski. Ma ponad 2 tys. sklepów: w Belgii, Francji, Luksemburgu i Japonii. Słynie m.in. z czekoladek zwanych „kocimi języczkami”i sieci kawiarni Chocolat-The.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"