RZ: Drogę do Teatru Współczesnego przemierza pan codziennie od ponad 30 lat. To już rutyna czy jeszcze potrzeba?
Potrzeba teatru jako miejsca najwłaściwszego do uprawiania mojego zawodu. A że to akurat Współczesny? Wybrałem go świadomie bardzo dawno temu. I aż do dziś nic nie podważyło słuszności tego wyboru. Zastanawiam się nieraz, czy mógłbym zostawić teatr. I dochodzę do wniosku, że teoretycznie – tak, ale praktycznie – nie, bo czuję się z nim bardzo związany. Nie można się przecież odseparować od życiodajnego źródła energii.
Czego pan jeszcze nie wie o teatrze?
W dalszym ciągu nic o nim nie wiem – i wcale nie jest to kokieteria. Im dłużej wykonuję ten zawód, tym bardziej dochodzę do takiego właśnie filozoficznego wniosku. Praktycznie daję sobie oczywiście radę, ale nadal jest to dla mnie na tyle niezbadany obszar, że wywołuje poczucie pokory. A przecież mam spore doświadczenie. Skończyłem szkołę w 1960 roku, więc już prawie 50 lat jestem aktorem. Jednak świadomość, o której mówię, powoduje jedynie teatr. Film czy telewizja jej nie dają.
Jednak teatr przestał być już tak potrzebny widzom jak jeszcze 20 lat temu, gdy szukali w nim odbicia swych niepokojów, odpowiedzi na ważne pytania.