Telefon od Spielberga

Z Vinem Dieselem rozmawia Roman Rogowiecki

Publikacja: 11.09.2008 09:38

Telefon od Spielberga

Foto: AP

Red

Rz: Jest pan gwiazdą kina akcji, które często wymaga od aktora kaskaderskich wręcz umiejętności. Nie boi się pan?

Na pewno odczuwam pewien rodzaj lęku. Kiedy zacząłem grać w filmach przygodowych, przestałem szukać w normalnym życiu rozrywek, od których włos jeży się na głowie. Gdy chodziłem jeszcze do college’u, jeździłem po głównych ulicach Nowego Jorku na motorze z prędkością 120 – 130 km/h. To było wariactwo, szybka droga do śmierci. Teraz jeżdżę spokojniej. Być może dlatego, że, grając jakąś niebezpieczną scenę, muszę sobie zdawać sprawę z konsekwencji minimalnego nawet błędu.

Uważam jednak, że granie niebezpiecznych scen przez aktora zbliża go do kreowanej postaci i dodaje filmowi realizmu. Równocześnie życie nauczyło mnie pokory. Kilkanaście lat temu z radością skakałbym z wysokości 20 metrów. Teraz proszę, by zrobił to za mnie kaskader.

Jak pan wybiera filmy, w których gra?

To jest zawsze kłopot. Muszę dużo szukać, by znaleźć coś, co do mnie przemawia. Przyznaję, że jestem dosyć bezlitosny dla scenariuszy i sporo nad nimi pracuję. Nawet, gdy chodzi o sequele. Muszę zrozumieć mojego bohatera, co robi i dlaczego. Wolę grać antybohaterów, którzy według mnie są ciekawsi na ekranie.

Zdarzają mi się odstępstwa. Na przykład w komedii „Pacyfikator” wystąpiłem przede wszystkim dla mojego siostrzeńca. Mogę podłożyć głos do animacji, jeśli mi się ona podoba. Najważniejsze, że, tworząc każdy film, pracuje się w zespole. Arthur Miller powiedział kiedyś, że praca pisarza jest bardzo samotna i dlatego porzucił pisanie dramatów na rzecz scenariuszy filmowych. W pełni go rozumiem.

Nie tylko pan gra, ale i reżyseruje. Czym różni się realizacja filmów niezależnych od pracy w Hollywood?

Zacząłem pracę w filmie od reżyserowania, a jako aktor występuję na scenie od siódmego roku życia. Przez 20 lat żaden znany reżyser nie dał mi roli filmowej. Szczęście uśmiechnęło się dopiero potem. Pamiętam dzień, gdy zadzwonił telefon, odebrałem i usłyszałem głos Spielberga. Powiedział: – Słuchaj, mam dla ciebie rolę w moim nowym filmie, piszę ją specjalnie dla ciebie. Czułem się odpowiedzialny za ostateczny kształt „Szeregowca Ryana”, mimo że rola okazała się niewielka. Na planie powiedziałem Spielbergowi o pewnej scenie na stronie 120, a on mi na to: – Vinie, przecież ty nie żyjesz. Zginąłeś 60 stron wcześniej, o co ci chodzi? Ja mu na to, że jeśli pokażemy w tej scenie pewną rzecz, to doda mojej postaci innego wymiaru.

Co ciekawe, po wyreżyserowaniu mojego pierwszego filmu długometrażowego „Strays” za 47 tys. dolarów następnym filmem, w którym wystąpiłem, była właśnie wielka produkcja Spielberga robiona w Irlandii za bajeczną wtedy sumę 70 mln dolarów. Z udziałem gwiazd i w reżyserii największego twórcy naszych czasów. To było fantastyczne doświadczenie. Okazało się bowiem, że zarówno ja, pracując za śmieszne pieniądze, jak i on, mając gigantyczny budżet, chcieliśmy osiągnąć ten sam cel.

Jaki?

Wyczarować filmową magię. Zobaczyłem, że łączy nas ta sama pasja, która stanowi pomost między niezależnym filmowcem, liczącym każdego centa, a tym wielkim, hollywoodzkim reżyserem. To było moje pierwsze spotkanie z Hollywood. Od tego czasu stałem się idealistą. Od Spielberga nauczyłem się wkładać w pracę na planie całe serce.

19 września na ekrany polskich kin wchodzi film cenionego francuskiego reżysera Mathieu Kassovitza – „Babylon A.D.”, gdzie gra pan główną rolę Tooropa, płatnego zabójcy. Może pan zdradzić coś więcej?

To rzecz oparta na głośnej książce Maurice’a G. Danteca. Mój bohater ma w sobie dużo cynizmu. Nie chciałem zagłębiać się w jego młodzieńczą, afrykańską przeszłość, gdy był najemnikiem. Zdecydowaliśmy się na pewne odstępstwo od książki, wymyśliliśmy, że został zwerbowany za młodu, dostał broń i został wysłany, by walczyć wraz ze swoimi przyjaciółmi. Kiedy zginął jeden z nich, Toorop zaczyna się mścić. Oskarżają go o zbrodnie, wtedy dociera do niego, że wziął udział w wojnie, której nie chciał, a teraz ma być za to sądzony. Ma dosyć Ameryki. Dochodzi do wniosku, że woli żyć wśród rosyjskich najemników. Ale dostaje zadanie dostarczenia do Nowego Jorku tajemniczej przesyłki. Odbiorcą jest grupa NeoLights, która pragnie udowodnić światu, że ma nowego Mesjasza. To pokrótce cała historia.

Dlaczego wybrał pan taką rolę?

Bo lubię postacie skomplikowane, które mają w sobie kilka warstw. Pociągają mnie bohaterowie, którzy w pewnym momencie filmu pokazują, że jednak mają w sobie coś dobrego. Może dlatego, że jestem synem idealisty i uważam, że nawet ktoś wyglądający na psychola, może mieć wielkie serce. W tym projekcie bardzo mi się spodobało, że będzie to film akcji opowiedziany z perspektywy autorskiego francuskiego kina. A nie typowa hollywoodzka produkcja. Tuż przed „Babylon A.D.” pracowałem ze słynnym reżyserem Sidneyem Lumetem nad filmem „Find Me Guilty”.

Byłem więc niezwykle zadowolony, że znowu dostaję szansę pracy z ciekawym reżyserem. Mathieu Kassovitz to autor takiego filmu jak „Nienawiść”, zbliżonego tematem do mojego „Strays”. Tam też jest mowa o tzw. trudnej młodzieży.

Co się panu podobało w sposobie pracy Kassovitza?

Przede wszystkim jego wyobraźnia. Pokazał, że potrafi zrobić film, w którym dużo mówi się o religii, ale nie jest to podane kawa na ławę – jak w większości amerykańskich filmów.

Ten obraz każe zastanowić się nad rolą religii w przyszłości, nad tematem wiary. Kassovitz chciał nakręcić film rozrywkowy, ale z morałem. Dopiero teraz, po tym, co stało się w Gruzji, zdałem sobie sprawę, jak bardzo „Babylon A.D.” jest na czasie. Choćby dlatego, że porusza kwestię granic. Niestety, nic nie wskazuje na to, by ludzkość miała się ich kiedykolwiek pozbyć. Woli je przesuwać, a to wywołuje wojny.

Wspomniał pan o religii. Uważa się pan za osobę uduchowioną?

Na pewno. Ale nie chodzi tu o rodzaj wyznania czy nazwę Kościoła, raczej o wrażliwość.

Zastanawiam się skąd, mimo wielu niepowodzeń, czerpał pan siłę, by iść do przodu?

Sam nie wiem. Może stąd, że jednak mam w sobie tę wiarę, która budzi mnie co rano i karze pracować do późna w nocy? Niestety, jestem pracoholikiem. Wiem, że odziedziczyłem to po ojcu, który ma ponad 70 lat, ale nie przestaje pracować i nadal uczy młodzież podstaw sztuki filmowej.

Był pan więc niejako skazany na aktorstwo od dziecka?

W rzeczy samej, mój ojciec był moim pierwszym nauczycielem i wprowadził mnie w świat filmu. I to jemu na pewno zawdzięczam wielką determinację.

Wiem, że pracuje pan od kilku lat nad filmowym projektem życia. W przyszłym roku na ekrany ma wejść wyreżyserowany przez pana „Hannibal the Conqueror” o słynnym wodzu Kartaginy. Nie przerośnie pana taka superprodukcja?

Wierzę, że nie.

Czy to będzie kino akcji?

Częściowo na pewno, ale nie zamierzam nakręcić komiksu. Chcę, żeby to był poważny i pełen inscenizacyjnego rozmachu obraz. I dziś jestem naprawdę bliski spełnienia wielkiego marzenia. Niech pan trzyma kciuki.

Aktor, producent, reżyser i scenarzysta. Jak głosi plotka – mając siedem lat wspólnie z kolegą przyszedł narozrabiać w teatrze. Pracująca w nim kobieta powstrzymała chłopców i wręczając im scenariusz, zaproponowała, by nauczyli się roli. Mark Vincent, bo tak nazywa się naprawdę, wrócił następnego dnia, potem wystąpił w przedstawieniu.

Kiedy skończył 17 lat, zaczął dorabiać jako ochroniarz w modnych nowojorskich klubach. Zarobione w ten sposób pieniądze pozwoliły mu na występy na scenach teatrów off-broadwayowskich. Wtedy przyjął nazwisko Vin Diesel. Dziś najgłośniejsze tytuły w jego dorobku to „Szeregowiec Ryan”, „Strays”, „Synowie mafii”, „xXx”, „Pacyfikator”, „Szybcy i wściekli”.

Ma 41 lat. Jego idolami są Clark Gable, Marlon Brando i Sidney Poitier.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"