Rz: Jest pan gwiazdą kina akcji, które często wymaga od aktora kaskaderskich wręcz umiejętności. Nie boi się pan?
Na pewno odczuwam pewien rodzaj lęku. Kiedy zacząłem grać w filmach przygodowych, przestałem szukać w normalnym życiu rozrywek, od których włos jeży się na głowie. Gdy chodziłem jeszcze do college’u, jeździłem po głównych ulicach Nowego Jorku na motorze z prędkością 120 – 130 km/h. To było wariactwo, szybka droga do śmierci. Teraz jeżdżę spokojniej. Być może dlatego, że, grając jakąś niebezpieczną scenę, muszę sobie zdawać sprawę z konsekwencji minimalnego nawet błędu.
Uważam jednak, że granie niebezpiecznych scen przez aktora zbliża go do kreowanej postaci i dodaje filmowi realizmu. Równocześnie życie nauczyło mnie pokory. Kilkanaście lat temu z radością skakałbym z wysokości 20 metrów. Teraz proszę, by zrobił to za mnie kaskader.
Jak pan wybiera filmy, w których gra?
To jest zawsze kłopot. Muszę dużo szukać, by znaleźć coś, co do mnie przemawia. Przyznaję, że jestem dosyć bezlitosny dla scenariuszy i sporo nad nimi pracuję. Nawet, gdy chodzi o sequele. Muszę zrozumieć mojego bohatera, co robi i dlaczego. Wolę grać antybohaterów, którzy według mnie są ciekawsi na ekranie.