W 1924 roku berlińska galeria pokazała pięć obrazów namalowanych... przez telefon. Ich autorem, choć to pojęcie rozmywa się przy tak obrazoburczej technice, był László Moholy-Nagy, węgierski malarz i fotograf. Obrazy "dyktował" szefowi pracowni graficznej. Obaj posługiwali się taką samą paletą kolorów oraz papierem milimetrowym podzielonym na kwadraty. Dotychczasowi antagoniści, sztuka i przemysł, zostali pojednani. Racjonalność i precyzja pozwoliły powielać oryginalne dzieło. Wniosek? Estetyczne przedmioty i budynki mogą być dostępne dla masowego odbiorcy.
[srodtytul]Brzuch rewolucjonisty[/srodtytul]
W telefonicznej prowokacji Węgra, przywodzącej na myśl dzisiejsze piksele, programy graficzne i telekonferencje, znajdujemy w pigułce idee Bauhausu, niemieckiej uczelni, w której Moholy-Nagy wykładał i której 90-lecie świętujemy w tym roku. Choć szkoła ta działała niespełna 15 lat (w kwietniu 1933 roku ostatecznie zamknięta przez nazistów jako antyniemiecka), na kilkadziesiąt lat wytyczyła kierunek rozwoju światowej architektury, współtworząc ruch modernistyczny.
Projektowane w Bauhausie przedmioty są dziś uważane za ikony designu (a ich ceny przekraczają obecnie możliwości masowego odbiorcy). Awangardowe: sztuka, malarstwo, architektura, rzeźba, znalazły w tej szkole instytucjonalną formę – profesorami byli tu: Walter Gropius, założyciel szkoły i pierwszy dyrektor, Ludwig Mies van der Rohe, Marcel Breuer, Wassily Kandinsky, Paul Klee, Oskar Schlemmer. Na zdjęciu z 1925 roku z okazji otwarcia nowej siedziby w Dessau wyglądają jak bankierzy wyhodowali brzuszki, popalają cygara. A jednak to rewolucjoniści.
Manifestem tej estetycznej rewolucji stał się nowy budynek szkoły w Dessau.