Popularność także zdobywał powoli, dopiero w ostatnich kilkunastu latach stał się gwiazdą. Prawdziwa sztuka zawsze znajdzie drogę do odbiorcy i to w biografii rosyjskiego pianisty jest najbardziej krzepiące.
Grigorij Sokołow nie stara się olśnić wirtuozowskimi fajerwerkami, jego grę cechują prostota, mądrość i ogromny ładunek poezji.
W ostatniej dekadzie gościł w Filharmonii Narodowej kilkakrotnie, ostatni raz na festiwalu „Chopin i jego Europa” w 2008 roku. Zawsze sala pękała w szwach, a wszyscy słuchali jego gry w największym skupieniu, bo też pod jego palcami najdrobniejsza nawet fraza ma głęboki sens.
Jeden z amerykańskich krytyków napisał po jego recitalu, że błędnie sądziliśmy, iż ten rodzaj pianistyki, kunsztu muzycznego i maestrii już dawno przeminął. Niewątpliwie Sokołow, urodzony w 1950 roku w Leningradzie, kontynuuje wielkie tradycje rosyjskiej szkoły pianistycznej. Ale nie powiela jej wzorów automatycznie.
– Szkoła to pewna średnia, norma, stereotyp, którego normalny człowiek powinien unikać – powiedział w wywiadzie. – Uczyłem się u jednej nauczycielki w szkole i u jednego profesora w konserwatorium. Nie miałem więc wielu pedagogów, ale to byli ludzie, którzy sprawili, że nigdy nie czułem, by ktoś mnie czegoś uczył. Mój rozwój przebiegał w naturalny sposób.