„Twoja dobra wróżka” – podpisuje się na swojej stronie internetowej Małgorzata Swojak. – Jestem doulą. Doradcą i przewodniczką w rodzicielstwie – wyjaśnia. – Opiekuję się ciężarną parą i pomagam przy porodzie. Ułatwiam kobiecie powrót do formy. A potem krok po kroku uczę młodych rodziców opieki nad maluchem.
Zawód douli to w Polsce nowość. Ale moda na nie zaczyna się właśnie w dużych miastach. Podobna instytucja sprawdza się w USA już od kilku dekad. Prosperuje też we Francji, Wielkiej Brytanii i Skandynawii.
Doula nie ma wykształcenia medycznego. Nie zastąpi więc lekarza czy położnej. Często jest psychologiem, pedagogiem lub fizjoterapeutą. Zwykle kończy kursy doradztwa rodzinnego, laktacyjnego czy instruktora w szkole rodzenia. Zawsze jest już doświadczoną matką. To jedyny, według nich samych, warunek sine qua non tego zawodu.
Ale czyżby?
– Kobiety garnęły się do mnie od zawsze, a ja im doulowałam, nawet o tym nie wiedząc – wyrywa się w rozmowie niemal każdej z nich…
Jest ich około 20. Działają indywidualnie, ogłaszając się w Internecie. Ale w październiku 2010 ruszała pierwsza agencja zrzeszająca doule. Organizowane były szkolenia przygotowujące do tego zawodu. Stawka douli wynosiła wtedy od 40 do 120 zł za godzinę lub 300 – 800 zł za całą opiekę (przed i po porodzie).