Byłam w Afryce Południowej kilka lat temu. Spotkałam wielu muzyków, którzy dali mi swoje nagrania. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie różnorodnością stylów, bogactwem rytmów i melodii. Po powrocie do Nowego Jorku poszukiwałam źródeł i informacji o dziedzictwie muzyki afrykańskiej. Zaczęłam od pianisty Randy'ego Westona, wybitnego specjalisty w tej dziedzinie, mieszkał w Afryce, występował i nagrywał z tamtejszymi artystami. Okazał się moim najlepszym przewodnikiem. Dzięki niemu poznałam właściwych ludzi, którzy pomogli mi znaleźć własną drogę do Afryki. Zaskoczeniem były dla mnie nagrania z Madagaskaru i muzyka z Ugandy, wyrafinowana i przebojowa zarazem. Uwielbiam ją.
Wydawało mi się, że w muzyce afrykańskiej najważniejszy jest rytm. A jak pani sądzi?
Ponieważ gram na instrumencie melodycznym, bardziej zwracam uwagę na tę stronę kompozycji. Do albumu wybrałam ujmujące, proste melodie, które dla mnie – jazzowego improwizatora, okazały się wyzwaniem. Starałam się nie zmieniać ich zanadto, pohamować skłonność do komplikowania ich harmonii. Dlatego niektóre solówki powtarzałam, aż znalazłam prostsze rozwiązania.
Jak udało się pani połączyć spontaniczność improwizacji z precyzyjnymi aranżacjami?
Jestem osobą dynamiczną i spontaniczną. Moje pomysły rodzą się, kiedy śpię. Po przebudzeniu muszę je szybko zapisać, żeby mi nie uleciały z głowy. Dopiero po pewnym czasie do nich wracam, zmieniam, poprawiam. Preferuję koncerty, kontakt z muzykami, atmosferę chwili, energię płynącą z sali, to jest ekscytujące i inspirujące.
Który z tych aspektów jest dla pani najważniejszy?