– Jakie czasy, taka sztuka. W 1939 roku Dworzec Główny zdobiły płaskorzeźby i obrazy. Graffiti nie wszędzie pasuje, a już na pewno nie na Centralnym – uważa varsavianista Jarosław Zieliński.
Wczoraj na czwartym peronie kilkunastu pasażerów przyglądało się grafficiarzom. Zenon Nowakowski, który przyjechał z Olsztyna, mówi, że malunki są straszne. – To nie sztuka, a bazgroły. Ktoś, kto się na to zgodził, miał wysoką gorączkę – drwi.
– Gdzie tu logika? Miliony idą na remont dworca i usuwanie bazgrołów, a tu legalnie tworzą nowe, rzekomo artystyczne – denerwuje się 75-letnia pani Magdalena.
Są jednak tacy, którym malunki się podobają. – Takie wzory mi nie przeszkadzają – mówi Natalia Cuknis. Inna pasażerka Marzena Konieczny dodaje, że jeśli nie ma haseł wulgarnych, to graffiti może zdobić dworzec.
Artyści są zdziwieni, że ludzie krytykują ich pracę. – To tak, jakby oceniać niedokończony obraz – mówi grafficiarz Kuba. Oprócz ściany przy peronie czwartym ma pomalować tę przy peronie pierwszym. Więcej nie chce mówić. Odsyła do Mateusza Ściechowskiego z fundacji Vlep[v]net, który koordynuje projekt. – Nasze graffiti to element renowacji. Nie powstaje w odnowionej części dworca, tylko na ścianie, której jeszcze nikt nie odświeżał. To będzie uliczna galeria – wyjaśnia.