Przed kamerą wiruje siedem dziewczyn wystylizowanych na laleczki. Błyskają światła, scenografia porusza się i migocze. Wokalistki tańczą w kole, co chwilę jedna z nich wchodzi do środka i śpiewa do kamery fragment zwrotki. Po koreańsku, tu i tam wtrącając angielskie słowo. To Rainbow – jedna z najpopularniejszych żeńskich grup popowych Korei Południowej. Dziewczyny noszą imiona siedmiu barw tęczy. Nazwa zespołu, wizerunek i przeboje zostały wymyślone przez wytwórnię.
Teledyski boys-bandów są nawet bardziej spektakularne: klipy TVXQ przypominają filmy sensacyjne, a wokaliści SHINee prezentują koreańskie haute couture. Takie grupy sprzedają ponad 20 mln płyt. Na punkcie przebojów z Korei, czyli K-popu, oszaleli Japończycy, Chińczycy, mieszkańcy Tajwanu, Filipin, Singapuru i Indonezji. Porwała ich „hallyu" – fala miłości do koreańskiej popkultury.
Poza piosenkami Azjatów zachwycają opery mydlane, w których odważni i przedsiębiorczy bohaterowie robią szybkie kariery. Telewizyjne postaci świetnie wpisują się w czasy azjatyckiego boomu, podobnie jak młodzi popowi idole symbolizujący dynamizm gospodarki. Spektakularne premiery płytowe przyciągają do Seulu dziesiątki tysięcy fanów, albumy są wydawane w kilku wersjach językowych i ekskluzywnych okładkach.
Piosenka za 2 centy
Na trasach gwiazdy śpiewają trzy razy dziennie dla kilkunastu tysięcy widzów. K-pop to teraz jeden z najważniejszych produktów eksportowych kraju i trzecia, po Samsungu i Hyundaiu, rozpoznawana na świecie koreańska marka. Przynosi gospodarce ponad 2 miliardy dolarów rocznie.
Koreański przemysł muzyczny korzysta z popowych schematów z Zachodu (Rainbow to siedmiogłowa Britney Spears, a SHINee są azjatycką reinkarnacją Backstreet Boys), ale rozwija je na niespotykaną skalę. SM Entertainment, największa koreańska wytwórnia (w 2010 r. sprzedała