Fascynujący dwuczęściowy film dokumentalny rozgrywa się w górach Sierra Nevada, gdzie przecinają się drogi turystów i szukających pożywienia baribali. Dorosłe niedźwiedzie osiągają 2 metry długości, ważą ponad 350 kilogramów i potrafią biegać z prędkością ponad 60 kilometrów na godzinę. Nieprowokowane rzadko atakują ludzi. Mimo to w wielu amerykańskich miasteczkach zabija się je prewencyjnie, gdy tylko wkroczą na tereny zamieszkane przez człowieka. W Mammoth Lakes jest inaczej – od lat nie zastrzelono tam baribala. Wszystko za sprawą Steve'a Searlesa i jego niekonwencjonalnych metod odstraszania drapieżników.
– Przeprowadziłem się tu 31 lat temu. Chciałem lepiej żyć – wspomina. Początkowo pracował jako drwal. Polował na kaczki, gęsi, jelenie, a nawet niedźwiedzie. – Strzelałem do wszystkich zwierząt – dodaje. – Zasłynąłem w Mammoth jako maszyna do zabijania. Należałem do grona najlepszych myśliwych w okręgu.
Pewnego dnia, gdy w okolicy wzrosła liczba niedźwiedzi, policja zwróciła się do niego, by zajął się ich odstrzałem. Steve ruszył w teren. Sporządził kartotekę wszystkich niedźwiedzi żyjących w Mammoth. Analizował dane, by zdecydować, które osobniki zginą pierwsze. Ale jedna wizyta w nocy na wysypisku śmieci zmieniła jego plany. Natknął się tam na baribale buszujące wśród odpadków. Nagle wszystkie odeszły na widok olbrzymiego niedźwiedzia. – Pomyślałem: to niesamowite. Gdybym umiał wzbudzić w nich taki szacunek jak on, zostałbym największym i najsilniejszym niedźwiedziem w okolicy. Wtedy mógłbym pracować z nimi, zamiast je zabijać.
Dziś dyżuruje 24 godziny na dobę. Błyskawicznie interweniuje, jeśli dostaje informację o pojawieniu się drapieżników. By przegonić niedźwiedzia, sięga po gaz pieprzowy, gumowe kule, race, pociski hukowe. I zawsze ma na sobie sportowe buty, dzięki którym może się błyskawicznie wycofać, gdy sytuacja robi się groźna.