Szczątki legendarnego bombowca PZL-37 B „Łoś" będą eksponowane w namiocie na dziedzińcu muzeum. Choć przed wojną wyprodukowano ich ok. 120, do dzisiaj nie zachował się w całości prawdopodobnie ani jeden egzemplarz. Historycy łudzą się jeszcze, że być może gdzieś w magazynie na terenie Rumunii lub Rosji jest jakaś rozebrana taka maszyna. Tam trafiło kilkadziesiąt bombowców w czasie kampanii wrześniowej.
Pewne jest, że ani jedno muzeum na świecie nie może pochwalić się takim eksponatem. A zaledwie trzy placówki w Polsce, poza MWP, posiadają jakieś jego elementy: Muzeum Lotnictwa w Krakowie, Muzeum Lotnicze w Łasku oraz Muzeum Regionalne w Bełchatowie. W Warszawie „Łosia" jest najwięcej.
– Jego elementy pokażemy 11 listopada na specjalnej wystawie. Obok znalezionych części będą stanowisko grupy eksploracyjnej, które od niedawna działa przy muzeum, oraz kącik modelarski, aby każdy mógł zobaczyć, jak wyglądał ten samolot – mówi Wojciech Krajewski.
Na tropie „Łosia"
„Łoś" spadł na podmokłą łąkę w Wólce Radzymińskiej 7 września 1939 r. – Tego dnia po godz. 15 klucz trzech samolotów wystartował z lotniska w Popielewie. Leciały w kierunku Łodzi, by zbombardować niemiecką kolumnę pancerną – opowiada Wojciech Krajewski. W rejonie Radzymina nasi piloci zauważyli niemieckie bombowce, które wracały znad Warszawy, za nimi nadleciały samoloty myśliwskie Me 110 Luftwaffe.
Polskie maszyny zostały zestrzelone. Odnaleziony teraz „Łoś" eksplodował. Zginęła w nim czteroosobowa załoga: ppor. pil. Wacław Cierpiłowski, ppor. obs. Władysław Kołdej, kpr. strzel. rtg. Karol Pysiewicz, kpr. strzel. rtg. Kazimierz Wielgoszewski.
Szczątki poległych lotników zostały pochowane na cmentarzu w Radzyminie.