to kolejny duet mający szanse podbić świat po White Stripes, The Kills i The Black Keys.
Duety mogą liczyć na sukces, bo granie w okrojonym składzie stało się gwarancją muzycznej wyrazistości, emocjonalności i wiarygodności w czasach, gdy wielu fanom znudziły się komputerowe sztuczki w stylu Lady Gagi. Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że w dobie kryzysu dwuosobowe mobilne grupy mają większą szansę na przetrwanie, generują też niższe koszty.
Blood Red Shoes dotrwali do trzeciej płyty, a jej nagranie bywa dla zespołów egzaminem trudniejszym nawet niż drugi album, nazywany muzycznym testem prawdy. Wie coś o tym Mike Crossey z Arctic Monkeys, producent „In Time To Voices", ponieważ jego formacja płytą nr 3 się nie popisała.
Nowy album jest mocniejszy od poprzednich. To rarytas dla fanów rocka, którzy w dzisiejszych czasach mogą być zmęczeni brzmieniem gitar złagodzonych elektronicznymi aranżacjami oraz wokalistami, którzy śpiewają falsetem. Duet z Brighton nie oszczędza ani głosów, ani gitar i perkusji. Nawiązuje do depresyjnych, nowofalowych motywów z lat 80., odrzucając jednak ich manieryczność – stawia na prostotę i emocje.