Żelaznym elementem występów Macy Gray są zaskakujące wykonania piosenek z repertuaru innych gwiazd. Najbliższa okazja, by się znów o tym przekonać – 30 maja, gdy artystka zaśpiewa na warszawskim Torwarze. Wcześniej Gray postanowiła zarejestrować swoje igraszki z cudzymi kompozycjami.
Początek płyty „Covered" jest odważny i efektowny, a Gray – artystce najwyraźniej zbyt zmęczonej, by skomponować materiał na nowy autorski album – prawie udaje się uwodzicielski trik. Płytę otwierają dwa niezwykłe, szczególnie gdy się je zestawi obok siebie, utwory: „Here Comes the Rain Again" Euryth-mics i „Creep" Radiohead.
W pierwszym chropowaty, łamiący się głos Gray tworzy ciekawy kontrast z oryginałem – Annie Lennox śpiewała krystalicznie, tworząc balladowo-romantyczne napięcie. Tymczasem Gray brzmi jak kobieta po przejściach, słowa o miłości wypowiada ze zwątpieniem. Śpiewa jak ktoś, kto utracił złudzenia. Tempo jest wolniejsze, aranżacje uproszczone, a melodia sprowadzona do pojedynczych klawiszowych akordów.
Natomiast „Creep", w wersji dużo bledszej niż ta Radiohead z 1992 r., ratuje jedynie charakterystyczna barwa głosu Gray. Przekonująco wypadają tylko wersy o byciu niedopasowaną do rzeczywistości, bo ta artystka nie mieści się w schematach, jest zaprzeczeniem stereotypowego wyobrażenia wokalistki soulowej, melancholijnej i zmysłowej. Za dużo w niej rock'n'rollowej nieprzewidywalności i funkowej energii.