Macy Gray - recenzja płyty „Covered”

Amerykańska artystka tym razem śpiewa utwory innych muzyków. Wybrała nietuzinkowe kompozycje, ale na tym zalety nowego albumu się kończą

Publikacja: 14.04.2012 12:20

Macy Gray - recenzja płyty „Covered”

Foto: materiały prasowe

Żelaznym elementem występów Macy Gray są zaskakujące wykonania piosenek z repertuaru innych gwiazd. Najbliższa okazja, by się znów o tym przekonać – 30 maja, gdy artystka zaśpiewa na warszawskim Torwarze. Wcześniej Gray postanowiła zarejestrować swoje igraszki z cudzymi kompozycjami.

Zobacz na Empik.rp.pl

Początek płyty „Covered" jest odważny i efektowny, a Gray – artystce najwyraźniej zbyt zmęczonej, by skomponować materiał na nowy autorski album – prawie udaje się uwodzicielski trik. Płytę otwierają dwa niezwykłe, szczególnie gdy się je zestawi obok siebie, utwory: „Here Comes the Rain Again" Euryth-mics i „Creep" Radiohead.

W pierwszym chropowaty, łamiący się głos Gray tworzy ciekawy kontrast z oryginałem – Annie Lennox śpiewała krystalicznie, tworząc balladowo-romantyczne napięcie. Tymczasem Gray brzmi jak kobieta po przejściach, słowa o miłości wypowiada ze zwątpieniem. Śpiewa jak ktoś, kto utracił złudzenia. Tempo jest wolniejsze, aranżacje uproszczone, a melodia sprowadzona do pojedynczych klawiszowych akordów.

Natomiast „Creep", w wersji dużo bledszej niż ta Radiohead z 1992 r., ratuje jedynie charakterystyczna barwa głosu Gray. Przekonująco wypadają tylko wersy o byciu niedopasowaną do rzeczywistości, bo ta artystka nie mieści się w schematach, jest zaprzeczeniem stereotypowego wyobrażenia wokalistki soulowej, melancholijnej i zmysłowej. Za dużo w niej rock'n'rollowej nieprzewidywalności i funkowej energii.

Szkoda jednak, że na krążku nie ma po nich śladu. No, chyba że na płynącej w hawajskim rytmie „Smoke 2 joints" grupy The Toyes z 1983 r., ale to utwór bez wyrazu. Dowcipniej jest w „Teenagers" z repertuaru młodych idoli - My Chemical Romance. Gray śpiewa autoironiczny utwór o nastolatkach i robi to w cyrkowym stylu.

Kilka innych śmiałych wyborów zasługuje na uwagę: z monumentalnej „Nothing Else Matters" Metalliki Gray spuściła trochę powietrza, ale niestety, niczego w zamian nie wpompowała. A w „Love Lockdown" Kanye'go Westa – nieskazitelnej, laboratoryjnie wyprodukowanej przez rapera – jakby celowo nabałaganiła, połamała rytm, dodała chórki i skrecze. Perfekcjonista West pewnie rwie włosy z głowy, ale wersja Gray jest udanym żartem.

I jeśli tak właśnie – żartobliwie – potraktować całą płytę, można Gray pogratulować talentu. Niestety, bardziej tego komediowego niż muzycznego.

Żelaznym elementem występów Macy Gray są zaskakujące wykonania piosenek z repertuaru innych gwiazd. Najbliższa okazja, by się znów o tym przekonać – 30 maja, gdy artystka zaśpiewa na warszawskim Torwarze. Wcześniej Gray postanowiła zarejestrować swoje igraszki z cudzymi kompozycjami.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem