* * * *

Muchy,
Chcęcipowiedzieć",
wyd. Universal Music Polska

Tego zespołu mogło już nie być. I prawdę powiedziawszy, nie byłoby mi smutno, gdyby Muchy rozpadły się po odejściu z grupy jej muzycznego mózgu Piotra Maciejewskiego. Nigdy nie byłem zwolennikiem ich manierycznego, wtórnego avant-popu, którego na dodatek nie potrafili dobrze odtworzyć na żywo. Jednak okazało się, że poznaniacy nie tylko przetrwali, ale i nagrali najlepszy album w karierze. Pomysłowo zaaranżowany, świetnie wyprodukowany, dobrze zaśpiewany, zróżnicowany. Motoryczna „Robotyka", pulsujące „Wróżby", gitarowe „Kurara", przebojowe „Zamarzam", ejtisowo taneczne „Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę", oniryczne, prawie instrumentalne „Beznożybezkarabinów"... I tak mógłbym wymienić każdy utwór. Płyta pozbawiona jest zapychaczy. Rządzi neurotyczny brudny rock, zmieszany z tanecznym pulsem, dopieszczony studyjnymi smaczkami. Zbawienny wpływ na brzmienie piosenek miał Damian Pielka, nowo pozyskany gitarzysta, który wcześniej występował m.in. z Lechem Janerką (tak, to ten Damian z „Roweru"), Pogodno, Pink Freud czy Japato.

Również tekstowo Muchy nie są już tylko reprezentantami raczej zblazowanej niż zbuntowanej młodzieży przesiadującej w warszawskim PKP Powiśle czy w knajpach na placu Zbawiciela. Wypada też pogratulować chłopakom, że nie „obrastają w kołnierz za ciasny i rytuał powszedni". I mimo że w ich nowej muzyce wciąż słychać wiele zapożyczeń – tym razem są to głównie krajowe skojarzenia z Republiką, Janerką, późnym Hey (miejscami produkcja przypomina „M.U.R.P."), wczesnym Lady Pank czy Partią – czuć, że grupa pracuje nad własnym oryginalnym brzmieniem i wizerunkiem. A Michał Wiraszko udowadnia, że można tworzyć rockową muzykę na światowym poziomie i śpiewać bez skrępowania w ojczystym języku. Dobrze, że Muchy przetrwały. I dojrzały.