Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
Podróż po Meksyku rozpoczęliśmy na tydzień przed Świętem Zmarłych. Na drogach powitały nas liczne ciężarówki wyładowane po brzegi pomarańczowymi aksamitkami do przystrajania ołtarzy, w miastach sklepowe ekspozycje czaszek, kości i kościotrupków, a na ulicach stylizowane groby i minicmentarze.
W Dias de Todos Santos z wystaw wszystkich sklepów branży piekarniczej i cukierniczej spoglądały na przechodniów kolorowe, cukrowe lub marcepanowe, kościotrupki i czaszki, zwane calaveras. Były też chleby śmierci, wykonane ze specjalnego ciasta, z wymodelowanymi i kolorowo pomalowanymi maleńkimi główkami przypominającymi głowy świętych.
W Oaxaca na placu Alamede de León z konstrukcji na kształt ogromnej rabaty zamiast kwiatów wyrastały ponadnaturalnej wielkości fragmenty ludzkich szkieletów. Sterczące z ziemi czaszki, żebra, kości nóg i rąk były przysypane różnokolorowymi pigmentami. Stojący wokół Meksykanie podziwiali kompozycję z uśmiechem, my - ze zdumieniem.
W innym miejscu stolicy stanu Chiapas natknęliśmy się na mężczyznę tworzącego duży ołtarz na środku deptaka. Nieco dalej dwoje ludzi przygotowywało w skupieniu kolejne tego typu dzieło, tym razem przed wejściem do sklepu.