Reklama

Ostra diagnoza czy tani kicz

Pro i kontra: Na nasze ekrany wchodzi amerykański przebój kasowy „Spring Breakers” – portret dzisiejszych nastolatków. Film oceniają Barbara Hollender i Marek Sadowski

Aktualizacja: 05.04.2013 15:31 Publikacja: 05.04.2013 09:59

PRO: Barbara Hollender

Rewelacyjny film. Świeży, tryskający energią, a jednocześnie przewrotny i mądry. Wykorzystując symbole popkultury, Harmony Korine pokazuje, jak miałkie są dzisiejsze wartości.

Reklama
Reklama

Zobacz galerię zdjęć

Spring break, czyli przerwa wiosenna. Czas, gdy można opuścić szkolne mury i zaszaleć. Cztery dziewczyny wyruszają na wakacje na Florydę. Mają plecaki w kształcie tygryska, kolorowe okulary, czasem dzwonią do matek, powtarzając „Nie martw się", ale nie są już dziećmi. Nieprawdopodobnie atrakcyjne, w skąpych bikini odsłaniających zgrabne ciała, należą do kultury zabawy. Emanuje z nich seks. Chcą wrzeszczeć na cały głos, tańczyć na plaży, pić zimne drinki, słuchać muzyki, zapalić jointa, zaszaleć.

Tak ich zdaniem wygląda życie. W końcu wzory czerpią z kolorowych pism, wielkich billboardów reklamujących piwo i kosmetyki albo z Internetu pełnego zdjęć ze zwariowanych imprez. Kiedy zabraknie im pieniędzy, wsiądą w samochód i w kominiarkach, z pistoletem na wodę, napadną na przydrożny bar, żeby zabrać trochę banknotów z kasy i drobniaki od klientów. Jak w filmach, które oglądają. Potem, gdy zgarnięte przez policję w czasie narkotykowego wieczoru staną przed sądem, kaucję zapłaci za nie miejscowy diler narkotykowy i wciągnie je w swoją orbitę.

Korine portretuje pokolenie wychowane na rozkrzyczanych show telewizyjnych, w których wszystko jest możliwe. Pokolenie, dla którego jedyną ideologią jest zabawa. Przeświadczone, że ma być cool, wtapiające się w kolorowy, kiczowaty świat w wydaniu pop.

Reklama
Reklama

Harmony Korine doskonale wie, o czym mówi. Nigdy nie był święty. Wychował się w komunie w Nashville, potem w „Gummo" pokazał cały brud i beznadzieję tego miejsca, pełnego wyrzutków i zaćpanych nastolatków. W Nowym Jorku poznał smak podrzędnych spelunek przy kiepskich ulicach. Opisał ten świat w scenariuszu głośnych „Dzieciaków". Sam też wciągał heroinę. Zaproszony do talk-show Davida Lattermana, wykradał pieniądze z torebki Meryl Streep. Sześć lat temu w „Panu Samotnym" sportretował ludzi, którzy są sobowtórami Jacksona, Monroe, Chaplina, Deana, Madonny, okraszając film narkotycznymi omamami, które tak dobrze poznał.

Dziś Harmony Korine ma 40 lat, żonę i dziecko. Na filmowych festiwalach witany jest jak gwiazda. Nabrał dystansu do świata, który wciągnął go na wiele lat. Ale potrafi go obserwować. Przygląda się młodemu pokoleniu Amerykanów czerpiącemu wzory z popkultury. Dzięki temu może nakręcić tak niesamowite sceny jak ta ze „Spring Breeker", w której gangster gra na fortepianie słodką piosenkę „Everytime" Britney Spears, a jego podopieczne tańczą obok z karabinami w dłoniach. Tam, gdzie runęły wszelkie zasady, granica między wartościami popkultury i przemocą bywa bardzo cienka.

„Spring Breakers" porywa feerią barw, muzyką, lekkością, bajkowym kiczem i nieprawdopodobną energią. A jednocześnie Korine powiedział coś bardzo ważnego i smutnego o naszej rzeczywistości.

KONTRA: Marek Sadowski

Ten film to niby-komedia skierowana do młodej widowni. Reżyser nie potrafił się zdecydować, czy jej upodobaniom chce wyjść naprzeciw, czy też ośmieszyć i skompromitować.

Harmony Korine miał 19 lat, gdy po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno jako o głównym scenarzyście „Dzieciaków" Larry'ego Clarka (1995) – kontrowersyjnym swą dosłownością filmie o nowojorskich nastolatkach, których życie upływało pod znakiem imprez, alkoholu, seksu i narkotyków. Pasją jednego z nich, 15-latka, nosiciela HIV, było rozdziewiczanie i porzucanie nieco młodszych od niego dziewcząt. Clark i Korine wzbudzili szok, pokazując zadowolonym ze swych metod wychowawczych rodzicom, że ich dzieci są niemoralne, agresywne i hedonistyczne.

Zobacz zwiastun filmu "Spring Breakers"

Reklama
Reklama

Po niemal dwu dekadach Korine, w podwójnej roli scenarzysty i reżysera, pochylił się w „Spring Breakers" nad niewiele starszymi od bohaterów „Dzieciaków" czterema studentkami jednego z prowincjonalnych college'ów. Wychowanymi w cyfrowym świecie, zewsząd atakowanymi jarmarcznymi kolorami i kiczowatymi kodami popkultury, która mniej odpornych bezgranicznie wciąga, by oszołomionych i stępionych umysłowo szybko wypluć bez litości. „Dobra zabawa za wszelką cenę" – to motto życiowe tych czterech nastoletnich idiotek, bohaterek „Spring Breakers".

Tym razem obyło się bez dramatów i tragedii, bo powstała niby-komedia. Skierowana konsekwentnie do młodej widowni, której twórca nie do końca się zdecydował, czy chce jej dotychczasowym upodobaniom wyjść naprzeciw, czy też je ośmieszyć i skompromitować. Z jednej strony angażując gwiazdki z Disneyowskiej stajni (Vanessa Hudgens czy Selena Gomez), z drugiej zaś pokazując je w zupełnie nowych, skandalizujących wcieleniach wyuzdanych lolitek. Przemiana jednej z dziewcząt – szkolnej cnotki z zadatkami na religijną dewotkę – w demona seksu i użycia przebiega w tempie piorunującym. Kto chce, niech wierzy.

Areną nieskomplikowanej fabuły są tytułowe wiosenne ferie na Florydzie, dokąd corocznie naprawdę pielgrzymują tysiące napalonych nastolatków obojga płci, spuszczonych z rodzicielskich i szkolnych smyczy. Świętowanie to zabawa 24 godziny na dobę, picie, ćpanie, także seks i rytualne paradowanie w skąpych kostiumach kąpielowych. A przy okazji poznawanie nowych ludzi i krótkie chwile szaleństwa, jeśli wszystko, o czym się marzyło, się sprawdzi. Stąd otwierające film, a potem powtarzające raz po raz sceny półnagiego tłumu, kołyszącego się w rytm muzyki. Prężą się męskie nagie klaty i mniej lub bardziej obfite damskie biusty, pulsują pożądaniem wypięte pośladki. Wszystko to zlewane obficie szampanem, colą czy piwem.

Właśnie o tym – wmawia nam reżyser – marzą przez cały rok amerykańskie nastolatki. Jakoś mnie to nie przekonało. Konwencja kiczu, jaką zastosował w swym filmie Korine, to niebezpieczne narzędzie. Łatwo się nim samemu skaleczyć. „Spring Breakers" to właśnie ten przypadek.

PRO: Barbara Hollender

Rewelacyjny film. Świeży, tryskający energią, a jednocześnie przewrotny i mądry. Wykorzystując symbole popkultury, Harmony Korine pokazuje, jak miałkie są dzisiejsze wartości.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Kultura
Po publikacji „Rzeczpospolitej” znalazły się pieniądze na wydanie listów Chopina
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Reklama
Reklama