Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"
Współczesny Amerykanin z klasy średniej przez »dbałość o czystość« rozumie prysznic i używanie dezodorantu każdego dnia bez wyjątku" – pisze Katherine Ashenburg w „Historii brudu". Kanadyjska dziennikarka, która w swojej książce śledzi podejście do higieny w kolejnych stuleciach, przypomina: „Francuski arystokrata z XVII wieku pojmował ją jako codzienną zmianę płóciennej koszuli i mycie dłoni, resztę ciała starannie chroniąc przed kontaktem z mydłem czy wodą. Dla Rzymianina w I wieku n.e. troska o higienę wiązała się z co najmniej dwiema godzinami pluskania się, moczenia i parówek w wodzie o różnej temperaturze, usuwania potu i oliwy metalową skrobaczką oraz namaszczania się oliwą na koniec. To, czy coś uznajemy za czyste, mniej zależy od naszego wzroku czy powonienia, a daleko bardziej od sposobu myślenia".
Rzeczywiście, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jeszcze sto lat temu nikomu nawet nie śniły się antyperspiranty w kulce, które działają przez trzy doby, odżywki bez spłukiwania i proszki, które zmyją każdą plamę, także w zimnej wodzie. Dziś stoiska z chemią pękają w szwach. Wybór może przyprawić o zawrót głowy. Tym bardziej jeśli wierzymy we wszystkie obietnice producentów. Środki czystości dziś nie tylko służą do mycia, ale też ułatwiają poznanie płci przeciwnej, pomagają w zrozumieniu własnych emocji i są gwarancją nieziemskich doznań. Tak przynajmniej świat chemii wygląda w reklamie. Producenci prześcigają się w pomysłach, które zwykłe mydło czy szampon zamieniają w symbol wyzwolenia seksualnego, luksusu czy przynależności do określonej grupy społecznej. Nie jest dziwne, że w gonitwie szczotki z pastą znalazła się grupa, która głośno powiedziała „dość". W końcu skoro naszym mamom czy babkom do szczęścia wystarczało szare mydło, to dlaczego nam już nie wystarcza?
Nie w mydle zabawa
Ania kilka lat temu porzuciła kolorowe żele na rzecz nieśmiertelnej kostki mydła. – Uwielbiałam pachnące i pieniące się kosmetyki. Do czasu aż zapoznałam się z ich składem. Ilość parabenów i siarczanów, które zawierały płyny, absolutnie mnie przeraziła. Oczywiście po użyciu żelu skóra jest jedwabiście gładka i pachnąca, ale tylko przez chwilę. Po paru godzinach znów jest sucha i nienawilżona – mówi Ania. – Dziś nawet zwykłe mydło stosuję z rozwagą. Podstawą mojej kąpieli jest ciepła woda i gąbka. Namydlam tylko te części ciała, które w moim odczuciu są brudne. Od kiedy porzuciłam pachnące płyny, peelingi i żele, moja skóra czuje się o wiele lepiej – tłumaczy.
Ania w swoich przemyśleniach nie jest osamotniona. Trend na niemycie od kilku lat lansują też położne, które odwodzą rodziców od intensywnych kąpieli dzieci. – Kiedyś codzienna godzinna kąpiel noworodka to był obowiązkowy rytuał, dziś zdecydowanie odchodzi się od tego pomysłu – mówi Ula Dubel ze Szkoły Rodzenia przy Inflanckiej. – Coraz więcej jest dzieci alergicznych, którym długie moczenie nie służy. Podobnie jest ze środkami chemicznymi. Jeszcze kilkanaście lat temu panował kult kremów i zasypek. Po latach niedoborów matki z rozkoszą zaczęły korzystać z jednorazowych pieluszek, mokrych chusteczek i oliwek, którymi obficie smarowano niemowlę. Teraz przestrzegamy rodziców przed szybkimi rozwiązaniami i namawiamy do powrotu do sprawdzonych metod: tetrowe pieluszki, waciki nasączone wodą i mydło w zupełności wystarczają. Jeśli chcemy stosować specjalne środki, to tylko te, które są przygotowane z myślą o delikatnej skórze niemowlęcia – tłumaczy Dubiel.